Tego dnia Krystyna była u kresu sił. Cały ranek – sprzątanie, pranie, poukładane zabawki, umyte podłogi. Wreszcie zajrzała do piekarnika – kurczak z ziemniakami rumienił się, wypełniając kuchnię zapachem, od którego mogła zakręcić się głowa.
„Jeszcze dziesięć minut” – mruknęła, nastawiając minutnik i ruszyła do łazienki – zdąży jeszcze doczyścić kafelki. Wszystko szło jak po maśle. Aż do momentu, gdy zatrzasnęły się drzwi wejściowe.
„Pewnie dzieci wróciły” – pomyślała Krystyna, ale na progu nie stał ani syn, ani córka, tylko mąż – Marek, który od rana, jak twierdził, był „w garażu”.
– O, jak tu pachnie! – zatarł ręce z zadowoleniem. – Uwielbiam twojego kurczaka!
– Zawoju dzieci, niech idą na kolację – krzyknęła Krystyna, wracając do zlewu.
Minutę później po mieszkaniu już tupały bose stopy, ktoś rzucał buty, ktoś głośno się śmiał. Krystyna usłyszała kłótnię i wyszła, nie czekając na minutnik.
– Co się dzieje? – zapytała, stojąc w gumowych rękawiczkach.
– Chcę udko! – pisnęła dziesięcioletnia Zosia.
– Ja też! – wtórował ośmioletni Kacper.
– Jest przecież parę – rozłożyła ręce Krystyna.
– Nie! Zostało tylko jedno! – Zosia tupnęła nogą.
Kobieta podeszła do stołu. Rzeczywiście – połowa kurczaka zniknęła. Zostały piersi i jeden smutny ziemniak.
– A gdzie tata?
– Poszedł. Wziął pół kurczaka i poszedł – burknął syn.
Krystyna złapała telefon, zadzwoniła – Marek nie odebrał. Chwyciła klucze i wypadła z mieszkania. W środku wszystko w niej kipiało: kolejny raz! Znów wziął najlepsze dla siebie. Tylko iż teraz – nie dla siebie, ale dla swojej bandy. To nie była już zwykła zachłanność – to była zdrada domowego ogniska.
Przy domu, za placem zabaw, na ławce siedział Marek z kumplami. W rękach piwo, na kolanach – ten sam kurczak. Rżeli, jedli, oblizywali palce.
– Nie za tłusto wam?! – podbiegła do nich Krystyna, oczy jej płonęły.
– Idź do domu, pogadamy później – cedził przez zęby Marek, rzucając okiem na „chłopaków”.
– Nie, pogadamy teraz! Ukradłeś jedzenie, które przygotowałam dla moich dzieci! Nie wstyd ci? Mało ci, iż zawsze zostawiasz sobie najlepsze kąski – teraz jeszcze swoich gości karmisz tym, co nie twoje?
– Idź, póki się hamuję – warknął, łapiąc ją za łokieć.
– Co ty robisz?! – szarpnęła się Krystyna. – Nie jesteś tylko egoistą, jesteś złodziejem, Marek. Złodziejem, który kradnie jedzenie własnym dzieciom i karmi nim pijaków.
– Skończ z tą histerią, Krycha – wściekał się, czując się upokorzony przed kolegami. – To tylko raz.
– Tylko raz? A owoce? A kawior od mamy, który pochłonąłeś w jeden dzień? A grill, gdzie dzieciom zostawiłeś spalone okrawki, a sam wybrałeś soczyste kawałki?
Krystyna odwróciła się i odeszła.
Wieczorem, gdy wrócił, stała przy oknie.
– Żebyś ty siebie widziała – śmiał się Marek. – „Rozwód przez kurczaka”. Mogłabyś do programu telewizyjnego iść.
– Wnoszę o rozwód – odparła lodowato. – choćby teraz nie zrozumiałeś, o czemu. Nie przez kurczaka. Przez twoje bydlęctwo, chciwość i to, iż nie myślisz o nikim poza sobą.
– Gdzie ja pójdę? – prychnął. – choćby nie jesteś śmieszna.
– Do swojej mamusi. Ta sama, która nauczyła cię, iż wszystko najlepsze należy do ciebie. Niech teraz z tobą dzieli.
Marek wyszedł, myśląc, iż Krystyna żartuje. ale następnego dnia naprawdę złożyła pozew. Został u matki.
A po dwóch tygodniach zadzwonił telefon.
– Miałaś rację – westchnęła była teściowa. – On i u mnie wszystko pochłania. Kupię sobie cukierki, zjem jednego – resztę on znika w ten sam wieczór. Wiesz, było– I tak zostanie u mnie tylko do końca miesiąca, a potem niech szuka sobie miejsca gdzie indziej.