Wyrzuceni z domu: rodzinna tragedia u syna
Nigdy bym nie pomyślała, iż wizyta u syna skończy się takim upokorzeniem. Czas zmienia ludzi, ale aż tak bardzo – moje serce nie chce w to uwierzyć. Gdy opowiedziałam tę historię rodzinie i znajomym, opinie były podzielone: jedni nas wsparli, inni tylko wzruszyli ramionami, mówiąc: „no i co w tym złego?”. Dlatego chcę to przedstawić innym – może naprawdę nie rozumiemy już prawdziwej gościnności i rodzinnych więzi?
Z mężem po raz pierwszy odwiedziliśmy starszego syna, Mateusza. Mieszka z żoną i synkiem w przestronnym dwupokojowym mieszkaniu w centrum Krakowa. Chcieliśmy ich zobaczyć, przytulić wnuczka Wojtka, spędzić razem choć tydzień. Torby niemal pękały od prezentów: domowe pierogi, konfitury, upominki dla wszystkich. Spotkanie było ciepłe, jak za dawnych dobrych czasów. Taxi dowiozło nas do ich domu, synowa Kinga nakryła przepyszny stół. Dorzuciliśmy nasze przysmaki, nalaliśmy napojów, śmialiśmy się, wspominając przeszłość. Wszystko było tak serdeczne, iż aż serce śpiewało z radości. Ale gdy przyszła pora na nocleg, syn nagle oznajmił:
– Mamo, tato, postanowiliśmy, żebyście nie musieli się tłoczyć, i wynajęliśmy wam pokój w hotelu. Wszystko opłacone, zaraz zamówimy taxi, a rano wrócicie do nas!
Zaniemówiłam. Mąż, zakrztusiwszy się nerwowo, próbował zaprotestować:
– Mateusz, synu, jaki hotel? Przyjechaliśmy do was! W pokoju Wojtka jest kanapa, świetnie się tam zmieścimy…
Lecz Kinga, nie dając mu dokończyć, przerwała:
– Jaka kanapa? Pokój już zarezerwowany na cały tydzień! Jest niedaleko, dziesięć minut samochodem, i będziecie na miejscu.
Mateusz stał ze spuszczonym wzrokiem. Widać było, iż czuje się niezręcznie, ale żonie nie sprzeciwił się. Jego milczenie bolało bardziej niż słowa.
Co nam pozostawało? Z ciężkim sercem wsiedliśmy do taksówki i pojechaliśmy do tego „obcego domu”. Noc minęła bez snu. Przewracałam się, dusząc łzy, a mąż wzdychał, jakby dźwigał cały świat na barkach. Rano humory były w rowie, w gardle tkwił kamień.
Kinga powitała nas z uśmiechem, jakby nigdy nic:
– No to jak? Wygodnie wam było?
Nie wytrzymałam:
– Wolałabym spać na podłodze! Gdzie to słyszone – przyjechać do dzieci, a nocować w hotelu jak obcy!
Tylko wzruszyła ramionami, jakbym powiedziała coś błahego. Mateusz milczał, i to milczenie dobiło mnie do reszty. Do obiadu zdecydowaliśmy z mężem: dość. Pojechaliśmy na dworzec i kupiliśmy bilety na następny dzień. Kinga, dowiedziawszy się, choćby nie kryła euforii – tylko spytała, czy zwrócą pieniądze za niewykorzystane noce. Mateusz, niczym cień, ani słowem nie zaprotestował, choć wiedział, iż planowaliśmy zostać dłużej. Tylko Wojtuś, nasz ukochany wnuczek, kurczowo się nas trzymał. Wymógł, żeby go zabrać na dworzec, choćby po to, by przedłużyć wspólne chwile. Kinga przed wyjazdem była zajęta swoimi sprawami, rzuciła tylko od niechcenia „na razie”.
Nasz młodszy syn, Krzysiek, gdy usłyszał o tej „gościnności”, zadzwonił do brata i urządził mu burę. Ale co z tego? Szkoda słów. Z mężem zaklęliśmy się, iż już nigdy nie pojedziemy do Mateusza. To był pierwszy i ostatni raz. Nie wiem, jak teraz spojrzy nam w oczy. Zawsze dla nich i Kingi zwalnialiśmy najlepszy pokój, słaZostawiłam klucze do naszego domu na stole, bo skoro rodzina stała się hotelem, to może i nasz dom powinien mieć nowych lokatorów.