Bogdan pożyczył samochód, gdy wypisano jego żonę ze szpitala, i razem z sąsiadem wprowadzili się do domu przy starej drodze w okolicach Krakowa.
Wszystko będzie dobrze  pocieszał ją  żyj, kochaj, rozmawiaj ze mną. Nie opuszczaj mnie, moja gołębiczko  szeptał, trzymając jej dłonie w blasku nocnego lampionu.  
Jagoda, w wieku 35 lat, sądziła, iż nigdy nie zazna kobiecego szczęścia, ale los zrezygnował z planów. Spotkali się, gdy obojgu zbliżały się czterdzieści lat. Bogdan był wdowcem od trzech lat. Jagoda nigdy nie wyszła za mąż, jednak urodziła syna. Jak mówi lud, narodzona dla siebie mawiano w wiosce. Młodość związała ją z przystojnym, ciemnoskórym Olegiem, który obiecał małżeństwo i rozkochał ją w swej iluzji. Ostatecznie okazało się, iż z miasta przybył zamężny uwodziciel.
Do Jagody przybyła żona Olega, błagając, by nie niszczyła cudzej rodziny. Nieświadoma i niepewna dziewczyna poddała się, ale postanowiła zatrzymać dziecko.
Tak się stało. Jagoda urodziła Ewena. Dziecko stało się dla niej jedyną pociechą i ukojenem. Ewgen był dobrze wychowany, pilny w szkole, po maturze wstąpił na Wydział Ekonomii Uniwersytetu Warszawskiego. Bogdan wielokrotnie odwiedzał Jagodę, proponując wspólne życie. Kobieta wahała się, choć Bogdan podobał jej się. Pewnego wieczoru Ewgen podszedł do matki: Mamo, nie będę już mieszkał w domu. Wujek Bogdan to niezawodny mężczyzna, niech cię nie rani. Najważniejsze, byś była szczęśliwa. Ojciec Bogdana również wyraził zgodę.
Zalożyli małe wesele, w którym wymienili obrączki i rozpalili w sercach ogień. Jagoda pracowała w wiejskiej bibliotece, a Bogdan jako rolnik i agronom. Razem uprawiali pole, karmili zwierzęta, piekli chleb i trzymali dom w porządku. Kochały się i szanowały, choć nie mieli wspólnych dzieci.
Obaj synowie wzięli śluby, a wnuki przybyły na święta. Na stołach lśniły domowe jajka, mleko, kwaśna śmietana, wędzona szynka i kurczak. W ich chacie gromadziło się mnóstwo gości, a Bogdan i Jagoda siedzieli przy długim stole, ciesząc się, iż mają z kim świętować.
Jednak nocą, kiedy starsze małżeństwo kładło się spać, każdy szepnął w duchu: Zostawmy ten świat jako pierwsi i nie czujmy się nigdy samotni.
Czas nieubłaganie szedł naprzód. Pewnego poranka Jagoda poczuła się źle, gdy gotowała barszcz. Zemdlela przy garnku. Bogdan, z pomocą sąsiadów, wezwał karetkę. Lekarze stwierdzili udar; wszystkie funkcje ciała pozostały, oprócz jednej nie mogła już chodzić. Ewgen przyjechał z żoną, przyniósł pieniądze na leki i odjechał.
Bogdan wypożyczył samochód, aby przywiózł Jagodę z szpitala i wprowadzili ją do domu z sąsiadem.
Wszystko będzie dobrze  mówił, trzymając ją za rękę  żyj, rozmawiaj ze mną, nie opuszczaj mnie, moja gołębiczko.  
Bogdan troszczył się o żonę, a po miesiącu przesiadła się na fotel bujany i pomagała mu w kuchni. Oboje obierali ziemniaki, marchew, przesiewali fasolę i piekli chleb. Wieczorami rozważali przyszłość, zimę i brak sił do rąbania drzew. Może dzieci zabiorą nas na zimowanie, a wiosną i latem pomożemy sobie nawzajem mruczał Bogdan.
W weekend przyjechał Ewgen z żoną. Ich synowa, Helena, obejrzała pokój i rzekła:
Musicie się rozdzielić, Jagodo. Zabierzemy matkę w przyszłym tygodniu. Przygotuję pokój.  
A ja? wyszeptał cicho Bogdan. Nigdy się nie rozstaliśmy, dzieci.
Kiedyś mieliście siłę, dziś wszystko się zmieniło. Niech syn zabierze cię do siebie, nie będziemy was rozdzielać.
Ewgen i żona odjechali, a Bogdan z Jagodą westchnęli gorzko, rozmyślając, co dalej. Każde z nich zasypiając, marzyło o niebudzeniu się, by nie widzieć tego koszmaru.
W kolejny weekend przyjechali obaj synowie, pakowali rzeczy. Bogdan siedział przy łóżku Jagody, patrząc na nią, wspominając młodość i łzami szlochając. Przylgnął do chorej żony i szepnął:
Przepraszam, Jagodo, iż tak się stało Może niedbaliśmy o dzieci. Dzielą nas jak niepotrzebne kocięta. Przepraszam. Kocham cię.
Jagoda chciała dotknąć jego policzka, ale nie miała już siły. Bogdan wytarł łzy rękawem, wsiadł do samochodu i odjechał, nie patrząc wstecz.
Syn z żoną i sąsiadowie owinęli Jagodę w koc, podnieśli ją i zaczęli nieść z domu, nogami w przód. Chora kobieta uznała to za symboliczne. Nie broniła się zniknęła, gdy odjechał Bogdan, nie chcąc już doczekać się wieczora.
Mija tydzień. Pewnego słonecznego, jesiennego popołudnia, w dzień Zielonych Świąt, ich marzenie spełniło się Jagoda i Bogdan spotkali się w innym świecie, rozciągnięci pośród chmur, otoczeni cichym szeptem wiatrów, które nosiły echo ich wspomnień.













