Tego dnia Kasia była już na skraju wytrzymałości. Całe przedpołudnie – sprzątanie, pranie, poukładane zabawki, umyte podłogi. W końcu zajrzała do piekarnika: kurczak z ziemniakami rumienił się, wypełniając kuchnię zapachem, od którego aż kręciło się w głowie.
— Jeszcze dziesięć minut — mruknęła, ustawiając minutnik i pobiegła do łazienki – zdąży jeszcze wyczyścić płytki. Wszystko szło jak po maśle. Aż do momentu, gdy z hukiem zatrzasnęły się drzwi wejściowe.
— Pewnie dzieci wróciły — pomyślała Kasia, ale w progu stanął nie syn ani córka, tylko mąż – Marek, który od rana, jak twierdził, był „w garażu”.
— O, jak tu pachnie! — zatarł ręce z zadowoleniem. — Uwielbiam twojego kurczaka!
— Zawołaj dzieci, niech idą na kolację — krzyknęła Kasia i wróciła do zlewu.
Po chwili po mieszkaniu już tupały bose stopy dzieci, ktoś rzucał trampki, ktoś głośno się śmiał. Kasia usłyszała kłótnię i wyszła, nie czekając na minutnik.
— Co się dzieje? — zapytała, stojąc w gumowych rękawiczkach.
— Chcę udko! — pisnęła dziesięcioletnia Zosia.
— Ja też! — wtórował ośmioletni Kuba.
— Przecież są dwa — rozłożyła ręce Kasia.
— Nie! Zostało tylko jedno! — Zosia tupnęła nogą.
Kasia podeszła do stołu. Rzeczywiście – połowa kurczaka zniknęła. Zostały piersi i jeden mizerny ziemniak.
— A gdzie tata?
— Poszedł. Zabrał połowę kurczaka i poszedł — mruknął syn.
Kasia złapała telefon, zadzwoniła – Marek nie odebrał. Chwyciła klucze i wybiegła z mieszkania. Wszystko w niej wrzeło: kolejny raz! Znów wziął najlepsze dla siebie. Tylko tym razem – nie dla siebie, tylko dla swojej paczki. To już nie była zwykła chciwość – to była zdrada domowego ogniska.
Za blokiem, przy ławce na placu zabaw, siedział Marek z kumplami. W rękach piwo, na trzewikach – ten sam kurczak. Rhiali, jedli, oblizywali palce.
— Nie za tłusto?! — podbiegła do nich Kasia, oczy jej płonęły.
— Idź do domu, pogadamy później — przecisnął przez zęby Marek, rzucając okiem na „braci”.
— Nie, pogadamy teraz! Ukradłeś jedzenie, które przygotowałam dla naszych dzieci! Nie wstyd ci? Mało, iż zawsze zostawiasz sobie najlepsze kawałki – teraz jeszcze karmisz tym swoich gości?
— Idź, zanim stracił panowanie — rzucił ostro, chwytając ją za łokieć.
— Co ty robisz?! — szarpnęła się Kasia. — Nie jesteś tylko egoistą, jesteś złodziejem, Marek. Złodziejem, który kradnie jedzenie własnym dzieciom i karmi tym pijaczków.
— Przestań histeryzować, Kasieńka — wściekał się, czując się upokorzony przed kolegami. — To tylko raz.
— Tylko raz? A owoce? A kawior od mamy, który zjadłeś w jeden dzień? A kebaby, gdzie dzieciom zostawiłeś przypalone odpady, a sobie wybrałeś soczyste kawałki?
Kasia odwróciła się i odeszła.
Wieczorem, gdy wrócił, stała przy oknie.
— Żebyś ty siebie widziała — śmiał się Marek. — „Rozwód przez kurczaka”. Powinienem cię wysłać do telewizji.
— Składam pozew o rozwód — zimno odpowiedziała Kasia. — choćby teraz nie rozumiesz, o co chodzi. Nie o kurczaka. O twoje bydlęctwo, chciwość i to, iż nie myślisz o nikim poza sobą.
— Gdzie ja pójdę? — prychnął. — choćby nie jesteś śmieszna.
— Do swojej mamusi. Ta sama, która nauczyła cię, iż wszystko najlepsze należy do ciebie. Niech się teraz z tobą dzieli.
Marek wyszedł, myśląc, iż Kasia żartuje. Ale następnego dnia naprawdę złożyła pozew. Został u matki.
A po dwóch tygodiach zadzwonił telefon.
— Miałaś rację — westchnęła była teściowa. — On i u mnie wszystko zjada. Kupię sobie cukierki, zjem jednego – resztę on pochłania jeszcze tego samego wieczoru. Wiesz, myślałam, iż przesadzasz. Ale on choćby ostatnią wrzątek z czajnika nalał sobie, nie pytając.
— Chcesz, żebym go wzięła z powrotem? — zdziwiła się Kasia.
— Nie… no… chyba po prostu ponarzekać — zaśmiała się cicho teściowa.
— No to – powodzenia. A ja swoje życie z tym pożeraczem skończyłam. I wiesz… wreszcie oddycham pełną piersią.