Dziś znowu dzwoniła mama. Głos miałam taki jak zawsze – ostry, nieprzyjemny, jakby ktoś drapał paznokciami po szkolnej tablicy. Trzymałam słuchawkę między uchem a ramieniem, jedną ręką mieszając zupę pomidorową, drugą podtrzymując garnek.
— Mama, ale my już obiecaliśmy rodzom Krzysztofa, iż w sobotę jedziemy do nich na działkę – mówiłam, starając się, by mój głos nie zdradzał irytacji. – Mają mnóstwo roboty przy warzywach.
— A u mnie same się przeniosą? – zapytała ironicznie Irena, prychając. — Znowu Janusz się rozpił, a skrzynki leżą. Przyjedźcie rano, zdążymy przed obiadem, potem sobie pojedziecie do teściów.
Usiadłam na krześle, czując, jak nagle przyspiesza mi puls. Te rozmowy zawsze wyglądały tak samo. Mama nigdy nie prosiła – żądała. A jej argumenty były ciężkie jak betonowe bloki, nasączone poczuciem długu.
— Nie mogę tak odwołać, oni rzadko nas widzą – powtórzyłam, choć wiedziałam, iż to bez sensu.
— A, tak? – mama podniosła głos. – Więc ja się tak starałam, tyle dla ciebie zrobiłam, a ty się odwracasz?
Zamknęłam na chwilę oczy. No i zaczyna się…
— Pamiętasz ślub? Kto wam dał pieniądze na mieszkanie? Teściowie? Przecież ledwo stać ich na farbę do własnych ścian. Gdyby nie ja, dalej byś się tułała po wynajmowanych klitkach.
Krzysztof słyszał wszystko z sąsiedniego pokoju. A resztę i tak wyczytał z mojej miny. Stał już w drzwiach kuchni, oparty o framugę z rękami na piersi. Czułam jego wzrok na sobie. gwałtownie się rozłączyłam i spojrzałam na niego.
— Wszystko słyszałeś? – spytałam ostrożnie.
— Wystarczająco. – odpowiedział krótko. – Niech więcej nie dzwoni. Myśli, iż nas kupiła?
Chciałam zaprotestować, ale słowa utknęły mi w gardle. Rozumiałam go. Za każdym razem, gdy mama „przypominała” nam o swojej pomocy, czułam się, jakbym nie mieszkała we własnym domu, tylko w wynajętym. A właścicielką była ona.
Krzysztof wyszedł na balkon, wyciągając paczkę papierosów. Drzwi zatrzasnęły się tak głośno, iż aż drgnęłam.
Siedziałam ze splecionymi na karku dłońmi. Kiedyś myślałam, iż mama po prostu się martwi i chce dla mnie dobrze. Ale teraz zaczynałam rozumieć – to nie był prezent, tylko inwestycja. A teraz zbierała odsetki.
Na ślubie Irena była w centrum uwagi. Włożyła intensywnie czerwony kostium, jakby to nie córka wychodziła za mąż, tylko ona. Wytworne menu, kapela, dwóch konferansjerów – wszystko dzięki niej.
Gdy przyszła pora na prezenty, wstała, uniosła kopertę i oznajmiła donośnym głosem:
— Drogie dzieci, to wasz start. Chcę, żeby wam się powiodło. Oto od waszej matki…
I wymieniła kwotę. Nie po cichu, nie na ucho – tak, by słyszeli wszyscy, łącznie z teściami.
Poczułam, jak Krzysztof zaciska mi dłoń pod stołem. Jego rodzice – Barbara i Stanisław – wręczyli swój prezent później, bez rozgłosu, bez liczb, ale z ciepłem w głosie.
— Bogaci nie jesteśmy, ale dawaliśmy od serca – powiedział Stanisław, lekko się czerwieniąc. – Szczęścia wam życzymy i cierpliwości. A najważniejsze – słuchajcie siebie nawzajem.
Irena w tym momencie zajęta była rozmową z kuzynem. Jej te słowa nie dotknęły. Dla niej liczyły się cyfry.
Spojrzałam na białe ściany kuchni, na ekspres do kawy, na porcelanowy serwis. Wszystko w tym mieszkaniu zaczęło się od tamtej koperty. Remont, sprzęt, meble.
Zawsze myślałam, iż mama po prostu pomaga. Ale teraz widziałam jasno – to nie był dar, tylko wkład. A teraz chciała go odzyskać, kawałek po kawałku.
Minął tydzień. Potem drugi. Kontakt urwał się, choć mama czasem dzwoniła – krótkie, oficjalne rozmowy. Ja czasem sięgałam po telefon, ale w ostatniej chwili się hamowałam. Nie byłam zła. Po prostu nie chciałam kolejnego zimnego prysznica pretensji.
Krzysztof teraz w ogóle odcinał się od teściowej.
— jeżeli chcesz, to sama się z nią widuj – mówił. – Ja nie będę słuchał, iż mam „odpracować” podarek. W mojej rodzinie nie ma inwestorów.
Te słowa bolały, ale milczałam. Bo nie miał racji?
Czułam, iż nie da się wiecznie omijać tematu. W końcu zebrałam się na odwagę i spróbowałam porozmawiać.
— Mamo, naprawdę bardzo nam pomogłaś, doceniamy to – zaczęłam ostrożnie. – Ale wdzięczność to nie obowiązek.
Irena uniosła brwi i spojrzała na mnie, jakbym nagle zaczęła mówić po chińsku.
— Jak to? A „oddać, co się wzięło” znasz? Albo „szklankę wody na starość”? Dzieci powinny pomagać rodzicom. Po to się was wychowuje.
Coś we mnie pękło. Może od dawna się do tego przyzwyczajałam, ale usłyszeć to tak wprost…
Przypomniałam sobie, jak szukaliśmy mieszkania. Godzinami przeglądałam Otodom i Gumtree. Krzysztof sprawdzał odległość od metra, stan remontu, układ. Trafiliśmy na niemal idealne – kawalerkę na obrzeżach, czystą, z balkonem i nową podłogą.
Gdy Irena się dowiedziała, od razu zaproponowała dołożenie do dwupokojowego.
— Po co się tłoczyć? A jak przyjdzie dziecko? Spokojnie wam dołożę. Potem mi podziękujecie.
— Nam to wystarczy – uciął Krzysztof. – Chcemy na własnych zasadach.
Wtedy wydał mi się przewrażliwiony.
— Krzyś, zachowujesz się, jakby mama chciała od nas odsetki – śmiałam się. – To nie bank.
Irena skrzywiła się, ale w końcu się zgodziła.
— No to róbcie, jak uważacie. Chciałam pomóc.
Teraz byłam mu wdzięczna za jego upór. Inaczej nasz dług byłby teraz znacznie większy.
Nawet teściowie, zwykle życzliwi, ostatnio stawali się bardziej zdystansowani. Barbara mówiła do mnie sucho, bez dawnego ciepła. Stanisław rzucał czasem kąśliwe uwagi, które bolały jak ukłucie szpilką.
— Słyszeliśmy, iż mieszkanie macie dzięki teściowej, co? – zaśmiał się kiedyś przy obiedzie. – No, porządny— Tak, mamo pomogła, ale to nie znaczy, iż jesteśmy jej dłużni – odpowiedziałam w końcu, patrząc mu prosto w oczy, i wtedy zrozumiałam, iż czas przestać żyć w cudzym długu i zacząć budować własne szczęście.