Wychowałem was pięcioro, a wy jednego ojca utrzymać nie chcecie

newsempire24.com 6 godzin temu

Dzisiaj zapiszę tę smutną historię, aby nikt nie zapomniał.

— Władek, wstawaj, już dawno poranek, do roboty czas! — tarmosiła męża Wiesława, trzymając w jednej ręce przypaloną patelnię, a w drugiej nadzieję, iż to tylko żart.
— Nie wstanę. Zostaw mnie w spokoju, Wiesia. Koniec. Już więcej nie pójdę do huty — mruknął Władysław, nie otwierając oczu, i odwrócił się do ściany.

Żona najpierw się zaśmiała — pewnie po urlopie jeszcze mu się nie chce.
— Daj spokój, głupoty pleciesz! Ślub Małgosi już za nami, odpoczęliśmy, teraz wracamy do roboty. Spraw po uszy!

— Mówię ci poważnie. Koniec. Zwolniłem się. Już tam nie pracuję. Podanie złożyłem przed urlopem. Wczoraj był mój ostatni dzień.

— Co ty, Władek?! Oszalałeś?! Gdzie znajdziesz taką pracę znowu? Do emerytury zostały ci dwa lata! Wytrzymaj! — Wiesia zbladła i omal nie upuściła patelni.

— Nie dam rady. Sił brak. Koniec. Pięcioro dzieci wychowaliśmy. Trzech synów, dwie córki. Wszystkich wykształciliśmy, wszystkich ustawiliśmy. Na nogi postawili. A ja? Teraz chcę odpocząć. Swoje zrobiłem.

— Chyba ci rozum odbiło, jeżeli myślisz, iż dzieci będą cię utrzymywać — westchnęła boleśnie żona. — Kto cię wyżywi? Moja emerytura to grosze. A ty myślisz, iż oni cię będą trzymać?

— No jasne. Toż nie obcy mi ludzie. Pięcioro! Czyżby jeden ojciec miał głodować?

— Zwariowałeś, stary dziadu! — wściekła się Wiesława. — Dzieci same mają swoje problemy. Mieszkania na kredyt, wnuki do szkół chodzą. A ty… nierób! — złapała go za rękaw i szarpnęła.

On odepchnął ją gwałtownie — aż uderzyła się boleśnie o szafę.
— Nie drąż. Zostaw. Postanowiłem. Koniec.

Łzy napłynęły Wiesławie do oczu. Wiedziała: jeżeli mąż coś postanowił, nie ma odwrotu. Zerwała się, narzuciła chustę i pobiegła do sąsiadki — cioci Zosi, mądrej staruszki, do której choćby policjanci przychodzili po radę.

— O, ciociu Zosiu, tragedia! Władek oszalał! Zwolnił się, mówi, iż nie może już pracować. Co robić? Jak go opamiętać?

— A czego się tak jarasz. Człowiek naprawdę zmęczony. Pięć gąb wykarmił — to nie pestki przecież łuskać. Widocznie sił brak. Daj mu odsapnąć. Pobądź z nim łagodnie.

— Ta, jasne! Zaraz ja mu pokażę łagodność. Jak dzieci przyjadą, to mu urządzimy wczas! — syknęła Wiesia z złośliwym błyskiem w oczach.

W tydzień później cała rodzina była w komplecie. Wiesia wszystkich obdzwoniła, nakryła stół, żeby nikt głodny nie wyszedł. Śmiali się, tulili, wnuki hasały po podwórku. Ale po obiedzie, gdy sprzątnięto talerze, zapadła ciężka cisza.

— Tato — odezwał się pierwszy, najstarszy Marek — to prawda, iż zwolniłeś się?

— Prawda, synowie. Stwierdziłem — dość. Sił nie mam.

— No jak to, tato? — wtrącił średni Jarek. — Dwa lata zostało. Wytrzymaj. Toż to bez sensu!

— Już postanowiłem. Staż mam ponad czterdzieści lat. Do emerytury jakoś dożyję. A wy — was pięcioro. Utrzymacie starego, jestem pewien.

Żona za jego plecami tryumfowała, a dzieci się zakrzątnęły. Marek odkaszlnął:

— No… my teraz kredyt bierzemy, auto kupujemy. Ciężko będzie.

— A u nas Małgosia w szkole muzycznej, do korepetytorów chodzi. Pieniądze lecą, sam wiesz — dodała żona Jarka. On sam milczał.

— A ja… remont zacząłem. Muszę przed zimą skończyć, potem mieszkanie sprzedamy. Więcej nie udźwignę — westchnął najmłodszy Tomek.

Córki zaczęły mówić naraz. Jedna meble na raty kupiła, druga męża na kontrakcie wysłała, pieniędzy nie widzą od miesięcy. Wiesia wstała jak generał przed bitwą:

— No i co, Władku, widzisz? Wszyscy mają swoje sprawy. A ty — tylko ciężar. Nie wstyd ci? Chcesz ciągnąć z dzieci, a nie pomagać. Jutro rano — idź i szukaj roboty. Bez papieru o zatrudnieniu — nie wpuszczę. Rozumiesz?

Władysław wstał. W milczeniu. Spojrzał na swoje dzieci. Na żonę.

— Pięcioro was wychowałem… a jednego ojca wyżywić nie potraficie… — powiedział głucho i wyszedł do sypialni.

Nazajutrz poszedł szukać pracy. Znalazł. Płaca o połowę mniejsza, ale zawsze coś. Wiesia była zadowolona — „wyleczyła”. A po dwóch dniach nie wrócił do domu.

Późnym wieczorem zapukano do drzwi. Ze szpitala donieśli: Władysław zmarł. Rozległy zawał. W pracy zrobiło mu się słabo, nie zdążyli dowieźć. Zmarł w karetce.

Teraz Wiesia żyje sama. Emerytura — grosze. Dzieci odwiedzają rzadko. Głównie córki. Synowie dzwonią od święta.

A w jej pamięci wciąż odzywają się ostatnie słowa męża:
„Pięcioro was wychowałem… a jednego ojca wyżywić nie potraficie…”.

I cóż to za życie, gdy dzieciom więcej dajesz, niż od nich weźmiesz…

Idź do oryginalnego materiału