Wychowałem was pięcioro, a wy jednego ojca nakarmić nie chcecie.

newsempire24.com 3 dni temu

„Jaśku, wstawaj, już dawno po świcie, czas do pracy!” – szarpnęła męża Walentyna, trzymając w jednej ręce przepaloną patykę, a w drugiej – nadzieję, iż to tylko jego kolejny żart.
„Nie wstanę. Daj mi spokój, Walu. Koniec. Już nigdy nie pójdę do tej fabryki” – mruknął Jan, nie otwierając oczu, i odwrócił się do ściany.

Żona najpierw się zaśmiała – no bo co, urlop się skończył, niech się jeszcze wytrzeźwi.
„No daj spokój, jakie bzdury! Wesele Ani już za nami, odpoczęliśmy, teraz trzeba wrócić do roboty. Przecież masz po uszy zaległości!”

„Mówię ci na serio. Koniec. Zwolniłem się. Podpisałem papiery jeszcze przed urlopem. Wczoraj był mój ostatni dzień.”

„Co ty, Janek?! Oszalałeś?! Gdzię teraz znajdziesz taką pracę? Do emerytury dwa lata! Przetrzymaj jakoś!” – Wala zbladła i o mało nie upuściła patelni.

„Nie dam rady. Sił już nie mam. Wszystko – skończyłem. Pięcioro dzieci wychowaliśmy. Trzech synów, dwie córki. Wszystkim daliśmy wykształcenie, wszystkich postawiliśmy na nogi. A ja? Teraz chcę odpocząć. Swoje zrobiłem.”

„Zupełnie ci rozum odbiło, jeżeli myślisz, iż dzieci wewną cie na garnuszek” – westchnęła z bólem żona. „Kto cię będzie żywił? Moja emerytura to grosze. A ty co, myślisz, iż będą cię utrzymywać?”

„No przecież. To moje dzieci. Pięcioro! Czyżby jeden ojciec miał głodem przymierać?”

„Chyba cię szlag trafił, stary dziadu!” – zawrzała Walentyna. „Dzieci same mają kłopotów po piekły. Mieszkania na kredyt, wnuki w szkole. A ty… nierób!” – złapała go za rękaw i szarpnęła.

On gwałnie odtrącił jej rękę – uderzyła się bóliwie o szafę.
„Zostaw. Nie dotykaj. Zdecydowałem. Koniec.”

Łzy napłynęły do oczu Walentyny. Wiedziała: jeżeli Jan coś postanowił, nie ma odwrotu. Wyskoczyła z domu, narzuciła chustę i pobiegła do sąsiadki – ciabci Zosi, mądrej staruszki, do której choćby policjanci przychodzili po radę.

„Oj, ciabciu, tragedia u mnie! Janek oszalał! Zwolnił się z roboty, mówi, iż nie da rady pracować. Co robić? Jak go opamiętać?”

„A czego ty śpiesznie wrzeszczysz? Cziowiek się zmordował. Pięcioro dzieci wychować – to nie orzechy zgryzać. Widzi mi się, iż się przepracował. Daj mu oddech. Potraktuj z troską.”

„Aha, akurat! Ja mu tu troskę pokażę. Jak dzieci przyjadą, to mu urządzimy ‘wakacje’!” – rzuciła Wala z gniewnym błyskiem w oku.

W tydzień później cała rodzina była w komplecie. Walentyna wszystkich obdzwoniła, zastawiła stół tak, iż nikt głodny nie wyszedł. Śmiali się, przytulali, wnuki biegały po podwórku. Ale po obiedzie, kiedy sprzątnęli talerze, zapanowała ciężka cisza.

„Tato” – odezwał się pierwszy najstarszy, Marek – „to prawda, iż rzuciłeś pracę?”

„Prawda, synku. Uznałem – dość. Nie mam już siły.”

„No jak to, tato?” – wtrącił się Piotr, środkowy. „Dwa lata zostało. Wytrzyj. Przecież to… bez sensu!”

„Postanowiłem. Staż mam ponad czterdzieści lat. Na emeryturę starczy. A wy – was jest pięcioro. Utrzymacie staruszka, wierzę.”

Żona za jego plecami tryumfowała, a dzieci zaczęły się wiercić. Marek odkaszlnął:

„No… my teraz na kredycie, samochód bierzemy. Będzie ciężko.”

„A u nas Ania w szkole muzycznej, korepetycje. Pieniądze lecą, samodzielnie wiecie” – dodała żona Piotra. On sam milczał.

„A ja… remont zacząłem. Przed zimą muszę skorableć, potem mieszkanie na sprzedaż. Więcej nie udźwignę” – westchnął najmłodszy, Tomek.

Córki zaczęły mówić naraz. U jednej meble na raty, u drugiej mąż na budowie, pieniędzy nie widzą od miesięcy. Walentyna wstała jak generał przed bitwą:

„No i tak, Janku, widzisz? Wszyscy mają swoje problemy. A ty – tylko ciążysz. Nie wstyd ci? Chcesz od dzieci brać, zamiast pomagać. Jutro rano – idź szukać roboty. Bez papieru o przyjęciu – nie wpuszczę. Jasne?”

Janek wstał. W milczeniu. Spoglądał na swoje dzieci. Na żonę.

„Ja was pięcioro wychowałem… A wy jednego ojca nakarmić nie chcecie…” – powiedział cicho i poszedł do sypialni.

Nazajutrz poszedł szukać pracy. Zatrudnili go. Pensja o połowę mniejsza, ale zawsze coś. Wala była zadowolona – „uleczyła” go. A dwa dni później nie wrócił do domu.

Późnym wieczorem zapukano do drzwi. Ze szpitala przyszła wiadomość: Janek nie żyje. Rozległy zawał. W robocie zrobiło mu się słabo, nie dojśćiło karetki. Zmarł w drodze.

Teraz Walentyna mieszka sama. Emerytura – grosze. Dzieci odwiedzają rzadko. Głównie córki. Synowie dzwonią od święta.

A w jej pamięci wciąż brzmią ostatnie słowa męża:
„Ja was pięcioro wychował… A wy jednego ojca nakarmić nie chcecie…”.

Idź do oryginalnego materiału