Hej, kochana, muszę Ci opowiedzieć, co się ostatnio przydarzyło z naszą małą Łucją. Nie ma nic piękniejszego niż patrzeć, jak rośnie dziecko, które się kocha. Dwanaście lat temu do mojego domu przyjechała policja z trzylatką, zdezorientowaną i z wielkimi łzami w oczach. Myślałam wtedy, iż to chwilowa sytuacja iż Łucja zostanie u mnie na kilka tygodni, najwyżej miesiąc, dopóki moja córka nie wróci z pracy za granicą. Tak brzmiało w krótkiej, nerwowej rozmowie telefonicznej: Mamo, zaopiekuj się Łucją. Muszę wyjechać, inaczej nie damy rady. Wrócę, obiecuję. Wierzyłam w to jak w modlitwę.
Na początku codziennie tłumaczyłam Łucji, iż jej mama ciężko pracuje, żeby mogły mieć lepsze życie. Opowiadałam bajki o odległych zakątkach Polski kolorowych uliczkach Krakowa, pociągach z Warszawy, samolotach lecących z Gdańska, które kiedyś przywiozą mamę z powrotem. Pisałam do córki, prosiłam o wieści, wysyłałam zdjęcia Łucji, jej pierwsze rysunki, opowiadałam, jak uczy się jeździć na rowerze i mówi: Kocham cię, babciu najpiękniejsze słowa na świecie.
Odpowiedzi stawały się coraz rzadsze, krótsze. Z czasem dostawałam tylko pocztówki podpisane Mama, wysyłane z różnych miast Polski Poznania, Wrocławia, Łodzi. Dla Łucji były dowodem, iż mama gdzieś tam, daleko, wciąż o niej myśli. Dla mnie to był coraz bardziej gorzki żart. Ale wciąż trzymałam się kłamstwa, bo wierzyłam, iż chronię wnuczkę przed bólem.
Nasze życie stało się spokojne, ciche, przewidywalne. Codziennie szykowałam śniadanie, odprowadzałam Łucję do szkoły, czekałam na nią z obiadem, pomagałam w lekcjach. Soboty spędzałyśmy razem piekłyśmy ciasto, oglądałyśmy bajki, chodziłyśmy na spacer po pobliskim parku.
Łucja była mądra, wrażliwa, trochę zamknięta w sobie często pytała o mamę, ale z wiekiem coraz rzadziej liczyła na odpowiedź. Gdy skończyła dziesięć lat, dostała pierwszy telefon komórkowy. Napisała mamie SMS: Kiedy wrócisz? odpowiedź nigdy nie nadeszła.
Zawsze wydawało mi się, iż jakoś to przetrwamy. Że może kiedyś córka wróci, wyjaśni wszystko i naprawimy to. Nie chciałam przyznać Łucji, iż boję się, iż jej matka już nigdy nie pojawi się. Codziennie powtarzałam, iż trzeba wierzyć i nie przestawać kochać.
Prawda przybyła niespodziewanie, w zwykłe popołudnie, kiedy Łucja miała piętnaście lat. Była prawie dorosła, zamknięta w świecie muzyki i książek. Po powrocie ze szkoły odrzuciła torbę na podłogę i stanęła w drzwiach kuchni. Zobaczyłam w jej oczach mieszankę buntu i bólu.
Babciu, musimy pogadać szepnęła. Usiadłam przy stole, serce waliło jak szalone.
Wiem, iż mama nie pracuje za granicą zaczęła. Znalazłam jej listy w Twojej szafce i wiadomości na Twoim telefonie. Mam choćby zdjęcia z pocztówek te miejsca nie są żadnymi miastami w Europie, to tylko obrazki z internetu.
Nie mogłam nic odpowiedzieć. Przez chwilę chciałam wymyślić kolejną bajkę, ale nie miałam siły. Całe moje kłamstwo runęło na mnie.
Dlaczego mnie okłamywałaś? zapytała, patrząc ze smutkiem, który przyparował mnie do ziemi. Przez tyle lat myślałam, iż jestem ważna, iż mama kiedyś wróci a teraz wiem, iż nigdy mnie nie kochała.
Płakałam. Tłumaczyłam, iż chciałam ją chronić, iż myślałam, iż lepiej jej nie znać prawdy tak wcześnie. Że chciałam, by wierzyła w coś dobrego, bo bałam się, iż po poznaniu prawdy nie poczuje się kochana. Im więcej mówiłam, tym bardziej widziałam, iż wpadłam w ślepy zaułek. Łucja nie krzyczała, nie płakała wstała, spojrzała na mnie i powiedziała po prostu:
Potrzebuję czasu.
Kolejne dni minęły, a my żyłyśmy obok siebie jak dwie obce osoby. Łucja zamknęła się w swoim pokoju, wychodziła bez słowa. Bałam się, iż stracę ją tak, jak kiedyś straciłam własną córkę. Czułam się winna i bezsilna, płakałam nocą i modliłam się, żeby to naprawić.
W końcu napisałam do Łucji list. Przeprosiłam za wszystkie kłamstwa, przyznałam się do wszystkiego, napisałam, iż ją kocham i będę przy niej, choćby jeżeli nigdy mi nie wybaczy. Zostawiłam list na jej biurku i czekałam.
Tydzień później Łucja sama weszła do kuchni, usiadła naprzeciwko mnie i bez słowa wzięła mnie za rękę. W jej oczach zobaczyłam łzy, ale też odrobinę nadziei.
Nie musisz już mnie okłamywać szepnęła. Chcę, żebyśmy były razem, choćby jeżeli nie wszystko było tak, jak mi mówiłaś.
Nie naprawiłyśmy wszystkiego od razu. Przez długi czas między nami wisiała cisza, bolesniejsza niż jakiekolwiek słowa. Łucja stała się zamknięta, nieufna wobec świata, mniej otwarta też wobec przyjaciółek.
Czasami w środku nocy słyszałam jej cichy płacz zza ściany, ale nie odważyłam się wejść. Zamiast tego rano zostawiam jej ulubione śniadanie na stole kanapki z pastą jajeczną, taką, jaką lubiła od małego. Starałam się budować mosty małymi gestami.
Czasem przychodziła do kuchni późno, kiedy już myślałam, iż zasnę, i siedziałyśmy w ciszy przy herbacie z miodem. Nie gadałyśmy dużo, ale te chwile cichej obecności były jak plaster na rany powolne, delikatne, ale prawdziwe. Wiedziałam, iż nie mogę żądać przebaczenia, muszę poczekać, aż sama zdecyduje, czy chce mi zaufać.
Najtrudniejsza była rozmowa o matce. Łucja chciała wiedzieć wszystko jaką była osobą, dlaczego podjęła takie decyzje, czy ją kiedykolwiek kochała. Odpowiadałam szczerze, choć każda odpowiedź kosztowała mnie łzy. Mówiłam, iż nie znam wszystkich faktów, ale wiem jedno: chciałam być dla niej domem i rodziną, choć nie zawsze umiałam kochać tak, jak trzeba.
Z czasem odbudowywałyśmy nasz związek powoli, niepewnie, ale z nową dojrzałością. Zaprosiłam Łucję do pomocy w ogrodzie, tak jak kiedyś razem sadziłyśmy kwiaty, wyrywałyśmy chwasty i piekłyśmy szarlotkę z własnych jabłek. Po raz pierwszy od miesięcy śmiała się tak głośno, iż ptaki przyleciały do karmnika, a sąsiadka zza płotu wyjrzała, by zobaczyć, co się dzieje.
Pewnego wieczoru Łucja położyła mi dłoń na ramieniu i szeptem powiedziała:
Babciu, dziękuję, iż nie zostawiłaś mnie, kiedy najbardziej Cię potrzebowałam. I za to, iż potrafisz przeprosić, choćby gdy jest to trudne.
Przytuliłyśmy się mocno. Poczułam, jak ciężar z serca spada po raz pierwszy od lat. Nie zniknął całkiem, ale wiedziałam, iż teraz będziemy razem stawiać czoła przeszłości, a nie osobno.
Dziś wiem, iż Łucja wybaczyła mi tyle, ile mogła. Wciąż zdarzają się dni, kiedy patrzy na mnie z żalem, czasem z pytaniem dlaczego?, na które nie potrafię odpowiedzieć. Ale coraz częściej w jej spojrzeniu pojawia się czułość i wdzięczność. Zdałam sobie sprawę, iż rodzina to nie tylko krew, ale przede wszystkim więzi serca budowane codziennie na nowo, choćby po największym kryzysie.
Zrozumiałam, iż prawda, choć bolesna, jest jedynym fundamentem prawdziwej bliskości. Może kiedyś Łucja zechce odnaleźć matkę i zada jej pytania, których ja nie potrafiłam. Będę przy niej jakkolwiek zdecyduje. Najważniejsze, iż w naszym domu znów słychać śmiech. Cichy, nieśmiały, ale szczery taki, jaki pojawia się tylko wtedy, gdy naprawdę kocha się drugiego człowieka, mimo błędów i trudnych prawd.
I choć nie mogę cofnąć czasu ani zagoić wszystkich ran, nauczyłam się, iż miłość to przede wszystkim trwanie przy kimś, choćby gdy boli najbardziej.













