Kasia i Tomek byli na weselu jej najlepszej przyjaciółki. Uroczystość dobiegała końca, gdy prowadzący ogłosił, iż teraz panna młoda będzie rzucać bukiet. Kasia nie zamierzała brać udziału, stała z boku, gdy nagle zauważyła – kwiaty lecą prosto w jej stronę. Odruchowo wyciągnęła ręce – bukiet wylądował w jej dłoniach. Goście zaczęli bić brawo, a Tomek teatralnie złapał się za głowę. To było przewidywalne – faceci często urządzają takie sceny, gdy ich dziewczyny łapią „ten” bukiet.
Kasia już wracała do swojego stołu, gdy usłyszała rozmowę za uchylonymi drzwiami. Poznała głos Tomka.
– No, teraz się trzymaj! – śmiał się ktoś. – Kasia już pewnie w myślach stoi w USC. Bukiet złapała!
– Jak się przyczepi, tak i odczepi – zaśmiał się Tomek. – Na małżeństwo jeszcze ze pięć lat mnie nie stać. I tak mam wygodnie.
– Założę się, iż za pół roku sam ją tam poprowadzisz? A jeżeli nie – znajdzie sobie kogoś lepszego. A ty zostaniesz z garami i skarpetami.
– Trzymaj mnie za słowo! Mieszkamy razem od roku – nigdzie się nie wybiera. Będzie i żurek gotować, i pranie robić.
Kasię zamurowało. Wszystko w niej zastygło. Nie zrobiła sceny – nie chciała psuć przyjaciółce wesela. Wzięła płaszcz, wyrzuciła bukiet do śmietnika przy wyjściu i zamówiła taksówkę.
Wynajmowali mieszkanie we Wrocławiu, dzielili wszystko na pół – czynsz, rachunki, jedzenie. Tomek próbował zrzucić na Kasię wszystkie domowe obowiązki, ale ona postawiła sprawę jasno: jeżeli jest gospodynią, to on sponsorem. Nie spodobało mu się to. I Tomek niechętnie zaczął zmywać naczynia i sprzątać.
Ale przed znajomymi udawał „macho”, przy którym kobieta jest szczęśliwa, sortując jego skarpety.
Wróciwszy do mieszkania, Kasia w milczeniu wyciągnęła walizki. Większość rzeczy trzymała u rodziców, więc pakowanie zajęło pół godziny. W kuchni wysypała zawartość kosza na śmieci, opróżniła lodówkę i zalała wszystko zalewą z ogórków. Przez myśl choćby przemknęło, żeby namoczyć jego koszulki w tej brei – ale zrezygnowała.
I wyjechała.
Tydzień później w jej życiu wszystko się zmieniło. Zaproponowano jej przeniesienie do centrali w Warszawie – prawdziwy awans. I… test pokazał dwie kreski. Ciąża.
Musiała podjąć decyzję: kariera czy macierzyństwo. Lekarz potwierdził – wczesny termin, jest czas na namysł. Kasia wybrała karierę. Przeprowadziła zabieg, podpisała dokumenty, wzięła kilka dni wolnego i położyła się spać. Po prostu spać. Bez cudzych skarpet.
Gdy przyjaciółka Magda wróciła z miesiąca miodowego, przyszła ją odwiedzić:
– Przecież byliście idealną parą! Myślałam, iż już obrączki oglądacie.
– Wyszłam. To nie był mój człowiek. A ta „idealna para” – tylko z zewnątrz tak wyglądała. No i… – Kasia zawahała się, ale niespodziewanie wyspowiadała się ze wszystkiego. I z ciąży, i z wyboru.
Magda kiwała głową. Obiecała milczeć. Ale, jak to zwykle bywa, powiedziała mężowi. A ten – Tomkowi.
Przyszedł pod dom rodziców Kasi:
– Jak mogłaś? To było też moje dziecko!
– A ty kim dla mnie jesteś? Mężem? Byliśmy razem tylko na twojej kanapie i w twojej głowie.
– Pomógłbym! Pieniędzmi! Wychowaniem!
– A zapytałeś, czy chcę być zależna od jałmużny? Czy chcę być samotną matką? Wybrałam siebie. Jesteś zbyt małym człowiekiem, żeby być ojcem.
– Po co wylałaś śmieci do lodówki?
– No przepraszam, miałam taki humor. Narazie, Tomek.
Patrzył, jak odchodzi. Za dwa dni miał stawić kolację dla całej ich paczki – zakład to zakład.
I tak. Ludzie naprawdę kopią sobie groby własnym językiem.