Wybor, którego nigdy nie chciałam: między mężem a wnukami
Ja, Wanda Nowak, żyłam z mężem czterdzieści lat. Byliśmy tą „klasyczną” rodziną – on, szanowany w mieście człowiek, kierował dużą firmą budowlaną, a ja uczyłam matematyki w szkole technicznej, prowadziłam dom, wychowywałam syna i zawsze trzymałam fason, by nie przynieść wstydu mężowi. Nie brakowało nam trudnych chwil, ale dawaliśmy radę. Wydawało się, iż nic nas nie złamie. A jednak.
Nasz syn, Marek, wyrósł na wierne odbicie ojca – twardy, dumny, bezkompromisowy, z charakterem. Nie pił, nie szwendał się po nocach, skończył studia na państwowej uczelni z wyróżnieniem i znalazł pracę w korporacji IT. Byliśmy z mężem dumni – widzieliśmy w nim siebie. Marek ożenił się, ale małżeństwo rozpadło się po roku – żyna go zdradziła. Mój mąż, Jan Kowalski, odebrał to jak osobistą zdradę.
Wkrótce Marek poznał inną kobietę. Początkowo się ucieszyliśmy, ale euforia gwałtownie zgasła – jego wybranka była mężatką. Kinga. Piękna, inteligentna, dobrze wychowana. Ale w oczach Jana – zdrajczyni. Stanowczo odmówił jej przyjęcia.
— Powiedz mi, Marek, jak możesz z nią być? — zapytał Jan pewnego wieczoru przy kolacji. — Porzuciła swojego dla ciebie. Naprawdę myślisz, iż z tobą tak nie postąpi?
— Tato, kocham ją. To mój wybór.
— W takim razie uważaj, iż nie masz ojca.
Te słowa były wyrokiem. Marek wyszedł z domu tej samej nocy. Rankiem Jan zablokował mu kartę, przestał płacić za studia magisterskie i zadzwonił do jego pracy, grożąc konsekwencjami, jeżeli pozwolą mu na urlop z powodu „problemów rodzinnych”.
Próbowałam rozmawiać z mężem, przekonywać, iż nie można tak zrywać więzi z własnym dzieckiem. Ale był nieugięty:
— Kto raz zdradzi, zdradzi ponownie. Nie chcę znać ani jego, ani tej… ladacznicy.
Marek wynajął kawalerkę w podwarszawskim Legionowie, dostał drugą pracę, by spłacać kredyt i czynsz. Kinga się rozwiodła i zamieszkała z nim. niedługo wzięli ślub, ale do nas się nie odezwali. Pięć lat nie słyszałam jego głosu, nie widziałam, jak żyje. A serce bolało. Szczególnie, gdy przypadkiem dowiedziałam się, iż urodziła im się córka – moja wnuczka.
Zaczęłam błagać męża: „Janek, wybacz. To przecież nasz syn.” Ale Jan tylko zaciął usta i odparł zimno:
— jeżeli chcesz się z nim kontaktować – wynoś się z domu. Nie pozwolę, by w mojej rodzinie zdrada była normą.
Myślałam, iż ochłonie. Ale nie ochłonął. Wtedy podjęłam decyzję. Znajoma z apteki dała mi adres Marka. Kupiłam zabawki dla dziewczynki, zapakowałam jedzenie, upiekłam sernik i pojechałam.
Marek nie otworzył od razu. Stał i długo się wpatrywał. W końcu przytulił mnie bez słów. Kinga wyszła z kuchni, cała w mące, uśmiechnięta. Nie miała do mnie żalu. A ta mała… dziewczynka z tymi samymi szarymi oczami co Jan, rzuciła mi się w ramiona.
Siedzieliśmy do wieczora, pili herbatę, wspominali. Prosiłam o przebaczenie za milczenie. Oni – wybaczyli. Wieczorem wróciłam do domu.
W kuchni nikogo. W sypialni – pusto. Tylko na stole, przy lustrze, starannym pismem:
„Ostrzegałem cię. Jan.”
I tyle. Walizki zabrane. Telefon wyłączony. Mąż odszedł. Na zawsze.
Nie wiem, co boli bardziej – wybór syna czy odejście męża. Nie zdradziłam, nie kłamałam. Po prostu poszłam do wnuków. Do swojej krwi. Ale dla Jana to wystarczyło, by przekreślić całe wspólne życie.
Teraz żyję sama. Czasem Kinga wpada z wnuczką, zaprasza do siebie. Marek stał się łagodniejszy, częściej się uśmiecha. Wszystko u nich dobrze. I cieszę się. Ale moje serce jest puste. Bo wciąż tęsknię za Janem. Za jego głosem, pewnością, jego obecnością. Przeszliśmy razem cztery dekady. A rozdzieliła nas – duma.
Nie żałuję, iż wybrałam dzieci. Ale ból pozostaje. Nie dlatego, iż wątpię w swój wybór. Ale dlatego, iż miłość – jak się okazuje – może przegrać nie ze zdradą czy rozstaniem, ale z uporem i urazą.
Gdyby ktoś zapytał mnie dziś, czy zrobiłabym to samo jeszcze raz – odpowiedziałabym:
— Tak. Bo jeżeli trzeba wybierać między dumą a rodziną – ja wybieram rodzinę. choćby jeżeli oznacza to pozostanie samą.