Noś ciężar swojego wyboru: albo jesteś tam, z nią, albo tutaj, z nami.
Agata po pracy wstąpiła do sklepu koło domu. Już stała przy kasie, gdy zobaczyła ciocię Halinę. Kiedyś pracowała razem z matką Agaty. Za każdym razem, gdy spotykała przyjaciółkę mamy, zatrzymywała się, by zamienić kilka słów.
Zapłaciła, odeszła od kasy i czekała na ciocię Halinę przy wyjściu.
— Witaj, Agatko — powiedziała ciocia, podchodząc bliżej. — Dawno cię nie widziałam.
— Cześć, ciociu. Chorowałam, nie wychodziłam z domu. Chodź, muszę ci coś powiedzieć.
Agacie zabiło serce. Krzyś miał szesnaście lat, trudny wiek. A trzynastoletnia Zosia już zaczynała interesować się chłopakami. Może ona coś przeskrobała? Zrobiło się jej duszno. Torba z zakupami ciążyła, a plastikowe uchwyty wrzynały się w dłonie. Może wymówić się brakiem czasu, uciec od tej rozmowy? Nie zdążyła. Ciocia Halina przystanęła i szepnęła cicho, pochylając się do jej ucha:
— Nie myśl, iż plotkuję. Mówię, bo widziałam na własne oczy. Jesteś mi bliska, przecież patrzyłam, jak dorastałaś. Twój Janek zagląda do sąsiedniego domu, do młodej kobiety. Jej okna są dokładnie naprzeciwko moich. Jak tylko przychodzi, od razu zaciąga zasłony.
Agatę oblał zimny pot, a potem zrobiło jej się gorąco. Nie spodziewała się takiego zwrotu akcji. Akurat od Janka najmniej się tego spodziewała.
— Postanowiłam cię uprzedzić. Samą mnie to męczy. Macie dwoje dzieci. A co, jeżeli to u niego coś poważnego? Powinnaś porozmawiać z mężem, póki nie jest za późno.
— Tak, ciociu, muszę już iść — Agata odsunęła się gwałtownie i prawie pobiegła w stronę domu, starając się uniknąć współczujących spojrzeń i słów cioci Haliny, zapominając, iż mieszkają przecież w sąsiednich blokach.
Zadyszana, długo nie trafiała kluczem do zamka. Weszła do mieszkania, opadła na puf i postawiła torbę przy nogach. Upadła, coś się wysypało i potoczyło po podłodze. Agata choćby tego nie zauważyła, ogłuszona wiadomością. Na hałas wyszła Zosia, zaczęła zbierać rozsypane produkty.
— Zanieś to do kuchni, zaraz tam przyjdę — powiedziała Agata, odsyłając córkę.
*Jak on mógł? Widziała ciocia Halina, mogli widzieć inni. A dzieci? A ja niczego nie zauważyłam…* — myślała, zdejmując kurtkę.
— Mamo, źle wyglądasz. Jesteś chora? — zaczęła Zosia.
— Idź do pokoju. Daj mi chwilę samotności — powiedziała ostro.
Zosia zawahała się, ale zostawiła matkę samą.
*Dobrze, iż nie ma Janka. Będę miała czas ochłonąć. Gdyby tu był, pewnie nie potrafiłabym się powstrzymać i od razu bym mu to wyrzuciła. Emocje to zły doradca.*
Wstała, poszła do kuchni, nalała wody ze dzbanka i piła małymi łykami, próbując się uspokoić. Potem zaczęła gotować kolację, ale wszystko wypadało jej z drżących rąk.
Na patelni rumieniły się kotlety, wystarczyło tylko odgrzać ugotowany wcześniej makaron. Co chwilę podchodziła do okna, próbując znaleźć okna cioci Haliny i tamte, naprzeciwko.
Agata drgnęła na dźwięk klucza w zamku. Odwróciła się gwałtownie do kuchenki. Po chwili usłyszała za sobą kroki.
— Pachnie przepysznie — powiedział wesoło Janek.
— Przebierz się i umyj ręce, zaraz jemy — jej głos brzmiał ostro jak struna.
— Coś się stało? — podszedł i spojrzał jej w oczy.
— Spotkałam ciocię Halinę w sklepie — przełknęła ślinę. — Powiedziała mi, że… była chora, nie wychodziła. A ja choćby do niej nie zajrzałam.
— I przez to się martwisz? — spytał.
— Nie. Powiedziała, iż widziała, jak chodzisz do tamtego domu naprzeciwko — wyszeptała, patrząc mu prosto w oczy.
— Co jeszcze ci ta stara plotkara naopowiadała? — warknął Janek.
Ale Agata po jego nerwowym spojrzeniu zrozumiała, iż to prawda. A ona jeszcze miała nadzieję…
— Widziała ona, widzieli inni. O czym ty myślałeś? A jeżeli dzieci się dowiedzą? — syknęła, zerAgata spojrzała na małego Andrzeja, który śmiał się w ramionach Ilji, i poczuła, iż w tej trudnej drodze, którą wybrali, w końcu stali się znowu rodziną.