Wszystko się ułoży, moje dziecko…

twojacena.pl 1 dzień temu

Wszystko będzie dobrze, synku…

„Janeczku, synku, to mama” – cichy głos zabrzmiał w słuchawce.

Jan zawsze drażniło, iż matka uparcie mówiła, iż to ona dzwoni. Jakby nie rozpoznawał jej głosu. Ileż razy tłumaczył, iż na ekranie wyświetla się nazwa dzwoniącego, więc wie, kto to.

Miała stary telefon na klawisze. Kupił jej nowoczesny, z funkcjami, ale odmówiła.

— Za stara jestem na nowości. Podaruj lepiej… Halinie. Jej córka takich prezentów nie robi. Ucieszy się.

Halia ucieszyła się z telefonu, gwałtownie go opanowała. Jan nie bez powodu go podarował – chciał, by w razie czego od razu do niego zadzwoniła. Wpisał swój numer do książki adresowej.

— Mamo, wiem, iż to ty — uśmiechnął się Jan. — Wszystko w porządku?

— Synku, jestem w szpitalu.

Po plecach Jana przebiegły zimne ciarki.

— Co się stało? Serce? Ciśnienie? — pytał gorączkowo.

— Jutro operacja. Przepuklina się zaogniła. Już nie mogę wytrzymać.

— Dlaczego wcześniej nie zadzwoniłaś? Mamo, przyjadę jutro, zabiorę cię do miasta. Tam lepsze szpitale, lepsi chirurdzy. Proszę, odmów tej operacji! — nalegał.

— Synku, nie martw się. Pamiętasz doktora Marka? On jest bardzo dobry…

— Mamo, posłuchaj, przyjadę rano — przerwał. — Do tego czasu nie zgadzaj się na operację! — krzyczał, bo głos matki stawał się coraz cichszy.

— Nie martw się. Wszystko będzie dobrze, synku. Kocham cię… — W słuchawce rozległy się krótkie sygnały.

Jan spojrzał na ekran. Na ciemnym tle migały cyfry — dziesięć po północy.

Ostatnie słowa matki brzmiały dziwnie, jakby przez jakąś barierę. Nigdy nie dzwoniła tak późno. Coś było nie tak. Próbował oddzwonić — bez odpowiedzi. Dzwonił raz za razem — bezskutecznie.

Wstał od biurka, spojrzał w okno. Drugi dzień padał deszcz ze śniegiem. W normalnych warunkach do wsi pięć godzin jazdy, teraz pewnie sześć. Musiał wyruszyć teraz, by zdążyć przed operacją. Droga do szpitala powiatowego na pewno rozjeżdżona.

Wyłączył komputer, zaczął się pakować. Wychodząc, przypomniał sobie o ładowarce. Wrócił, wziął ją i stanął w przedpokoju. „Jeśli coś zapomnisz i wrócisz, spojrzyj w lustro” — przypomniały mu się słowa matki. Spojrzał na swoje odbicie. Zmęczona twarz, niespokojne oczy. „Mówiła, iż wszystko będzie dobrze, a nigdy mnie nie okłamała” — pomyślał i wyszedł.

W samochodzie zastanawiał się, czy zadzwonić do Haliny. Była sąsiadką matki, przyjaciółkami od lat. Ale wsie wcześnie zasypiają. Dlaczego ona nie zadzwoniła? Przecież prosił. Niepokój wrócił. Silnik się rozgrzał, Jan wyjechał z podwórka.

Ileż razy namawiał matkę, by się przeprowadziła. Miał duże mieszkanie, miejsca dość. Ale odmawiała. „Synku, ty młody, ja będę zawadzać. Tu mi dobrze. Nigdzie nie jadę.”

Ach, mamo, mamo. Dlaczego nie zadzwoniłaś wcześniej? Zawsze bała się przeszkadzać, być ciężarem.

Przypomniał sobie rozmowę. Teraz zrozumiał, co go zaniepokoiło. Jej głos był dziwny, stłumiony, jakby mówiła przez przeszkodę. Ostatnich słów ledwo dosłyszał. I ten winny ton. Pewnie myślała, iż go obudziła. Nigdy nie dzwoniła tak późno.

Przepuklina dokuczała jej od lat, na zmianę pogody bolała. Ale matka zwlekała. Raz ogród, raz zbiory, raz Halina chora — zawsze znajdowała wymówkę.

A on sam? Mieszkał niedaleko, miał auto, ale zawsze brakowało czasu. Też znajdował wymówki.

Pamiętał ją jako dobrą, czułą. Ale gdy trzeba — i skrzyczeć mogła, a czasem choćby przylać. Nie obrażał się, bo było rzadko i za słuszne powody.

Gdy wrócił pierwszy raz nad ranem, mając szesnaście lat, czekała na niego. Spojrzała na niego rozgrzanego, rozluźnionego od pocałunków, surowo, i powiedziała:

— Po co się śpieszysz? A jak przyjdzie ci się ożenić? Gotów jesteś? Potem będziesz wył jak wilk. Idź spać, niech moje oczy cię nie widzą.

Nazajutrz nie patrzyła w jego stronę. To było sto razy gorsze niż krzyk. Gdy się w końcu odgryzła, spytał:

— Czemu się tak na mnie uwzięłaś? Wszyscy chodzą. Ty nie chodziłaś w młodości? Miłość i te sprawy.

Wtedy opowiedziała, jak w siedemnastu latach się zakochała. Jak całowali się nocą przy śpiewie słowików. Gdy zaszła w ciążę, ukochany zwiał. Od hańby uratował ją ojciec Jana. Przyznał się, iż to z nią chodził. Zaręczyli się. Ale przed ślubem, przy zbiorze kartofli, poroniła. Ojciec i tak się z nią ożenił. A Janek urodził się dopiero po ośmiu latach…

Ciemno, droga monotonna, mało samochodów. Oczy się same zamykały. Dwa razy omal nie wpadł w wypadek. Pierwszy raz ocknął się, jakby go ktoś trącił. Obudził się, jadąc pod prąd. Na szczęście droga pusta. Drugi raz o mało nie wjechał w row — nie wiedział nawet, jak zdążył skręcić. Włączył głośno radio, krzyczał razem z piosenkami, by nie zasnąć. Tak dojechał.

W szpitalu, starym ceglanym budynku, świeciło się parę okien. Pracowało tam trzech lekarzy: internista, chirurg i asystent. Skomplikowane przypadki odsyłali do miasta.

Zadzwonił do drzwi. Myślał, iż długo będzie czekać, ale otworzyły się gwałtownie — wpół do siódmej rano. Pielęgniarka obrzuciła go wzrokiem.

— Czego? Przyjmowanie od ósmej — powiedziała oschle.

— Do matki. Dziś ma być operowana. Janina Nowak.

Pielęgniarka patrzyła na niego przez chwilę.

— Wejdź. Poczekaj tu. — Zamknęła drzwi i wyszła.

Rozejrzał się. Mały pokój. Okna zamalowane na biało. Pusty stół, krzesło i tapczan pod ścianą, przykryty brązową ceratą w ciemnych plamach. Przygnębiająco.

Po dziesięciu minutach wszedł lekarz. Jan go pamiętał. W podstawówce matka przywioJan zamknął oczy i poczuł na ramieniu ciepły dotyk, jakby matka stała za nim, szepcząc: *”Już dobrze, synku…”*

Idź do oryginalnego materiału