Wspólna kuchnia i leniwa synowa

twojacena.pl 21 godzin temu

Wspólna kuchnia i leniwa bratowa

Mieszkam z Antonim w jego domu – no, może nie do końca jego. Oprócz nas żyje tu jeszcze jego młodszy brat Paweł i jego żona Ksenia. Mamy jedną wspólną kuchnię, produkty kupujemy razem, gotujemy na zmianę, a rachunki dzielimy po połowie. Brzmi jak idealna komuna, prawda? Tylko iż Ksenia, nasza droga bratowa, najwyraźniej uznała, iż gospodarstwo domowe to nie jej sprawa. Ani łyżki nie umyje, ani ziemniaków nie obierze, a ja jestem już na granicy, żeby wręczyć jej miotłę i powiedzieć: „Witaj w prawdziwym świecie!” Ale na razie się powstrzymuję, chociaż moja cierpliwość topnieje szybciej niż masło na patelni.

Dom dostał się Antoniemu i Pawłowi od rodziców, a gdy wzięliśmy ślub, postanowiliśmy żyć razem – taniej, a i dom jest duży, miejsca wystarczy. Nie miałam nic przeciwko: Paweł to spokojny chłopak, pracuje w warsztacie samochodowym, w domu prawie się nie pojawia. A Ksenia… Och, z nią jest trudniej. Gdy tylko wzięli ślub z Pawłem, myślałam, iż po prostu się wstydzi, nie chce się wtrącać do wspólnych spraw. Minęło pół roku i zrozumiałam: nie ma tu mowy o wstydzie. Ksenia po prostu jest mistrzynią w unikaniu jakiejkolwiek pracy. Potrafi godzinami siedzieć w swoim pokoju, przeglądać telefon albo malować paznokcie, podczas gdy ja w kuchni przygotowuję obiad dla czterech osób.

Nasz system jest prosty: produkty kupujemy wspólnie, gotujemy na zmianę. Ja z Antonim bierzemy na siebie połowę tygodnia, Paweł od czasu do czasu usmaży mięso albo zrobi swoje słynne kanapki, a Ksenia… Cóż, jej kolej to zamówienie pizzy albo postawienie na stole jogurtu z napisem „obiad gotowy”. I dobrze, gdyby tylko nie lubiła gotować, ale choćby po sobie nie zmywa naczyń! Kiedyś policzyłam: w ciągu tygodnia zmywam stos talerzy, z których połowa to jej kubki po kawie z niedopitą latte. A gdy proszę ją, żeby posprzątała, patrzy na mnie jak na kosmitkę i mówi: „Oj, Wiola, zapomniałam, zrobię jutro”. Jutro? To jutro nigdy nie nadchodzi!

Próbowałam rozmawiać z Antonim. „Antek – mówię – twoja bratowa traktuje nas jak służbę. Może Paweł z nią porozmawia?” Antoni tylko się śmieje: „Wiola, nie dramatyzuj, Ksenia po prostu nie przyzwyczaiła się do gospodarstwa. Jest z miasta, jej mama wszystko robiła”. Z miasta? A ja niby uciekłam ze wsi? Ja też wychowałam się w mieście, ale to nie przeszkadza mi obierać ziemniaków i myć podłogi. Gdy delikatnie zasugerowałam to Pawłowi, wzruszył ramionami: „Ksenia jest jaka jest. Nie chce gotować – nie zmuszaj”. Nie zmuszać? A kto wtedy nakarmi tę gromadę, jeżeli ja też zacznę „nie chcieć”?

Pewnego dnia zdarzyło się coś, co mnie dobiło. Gotowałam prawdziwy pilaw z baraniną, taki, jak Antoni lubi. Spędziłam nad nim dwie godziny, nakryłam do stołu, wołam wszystkich. Ksenia schodzi, nakłada sobie górę jedzenia i mówi: „Wiola, a dlaczego ryż jest suchy? Powinnaś dać więcej masła”. Omal nie upuściłam widelca. Suchy? To ja stałam dwie godziny przy kuchni, żeby usłyszeć, iż mój pilaw jest „nie taki”? A ona choćby nie podziękowała, zjadła i wyszła, zostawiając talerz na stole. Wtedy straciłam cierpliwość i powiedziałam: „Ksenia, jeżeli ci nie smakuje, gotuj sama”. A ona tylko prychnęła: „No, ale ja nie umiem, Wiola, ty robisz to lepiej”. Lepiej? Czyli od dzisiaj jestem oficjalnie szefową kuchni w tym domu?

Zaczęłam myśleć, co z tym zrobić. Pierwszy pomysł – strajk. Przestać gotować, sprzątać, robić zakupy. Zobaczymy, jak Ksenia zareaguje, gdy w lodówce zostanie tylko jej jogurt. Ale wiem, iż Antoni i Paweł zaczną marudzić, a nie chcę kłócić się z mężem przez nią. Drugi wariant – porozmawiać z nią otwarcie. Powiedzieć: „Ksenia, to nie hotel, albo pomagasz, albo jesz w knajpie”. Ale boję się, iż znowu udaje, iż nie rozumie, albo zacznie płakać przed Pawłem, a on będzie mnie obwiniać. Trzeci wariant – po prostu się pogodzić. Ale to nie w moim stylu. Nie zamierzam być służącą we własnym domu.

Czasem marzę, żebyśmy z Antoniem wynajęli mieszkanie i się wyprowadzili. Ale dom to rodzinna spuścizna Antoniego, on go kocha, a i ja się do tego miejsca przywiązałam: jest ogród, weranda, jest tu przytulnie. Nie chcę rezygnować z czegoś, co jest dla nas ważne, tylko przez Ksenię. Próbowałam choćby podstępu: zaproponowałam podział kuchni na „strefy odpowiedzialności”. Każdy ma dbać o swoje produkty i naczynia. Ale Ksenia tylko kiwnęła głową i dalej piła kawę z mojego kubka. Chyba jest po prostu nieprzenikniona.

Moja przyjaciółka, gdy się jej poskarżyłam, poradziła: „Wiola, daj jej konkretne zadanie. Powiedz, iż w środę ona gotuje i koniec”. Spróbowałam. Wyznaczyłam Ksenii dzień, a ona na to: „Oj, Wiola, w środę jestem zajęta, może ty?” Zajęta? Przeglądaniem mediów społecznościowych? Jestem już blisko, żeby powiesić w kuchni harmonogram i dopisać: „Ksenia, twój dzień – albo pizza, albo głodówka”. Może to wreszcie ją ruszy.

Na razie po prostu staram się nie wybuchać. Gotuję, sprzątam, ale za każdym razem, gdy widzę jej brudny kubek, wyobrażam sobie, jak wręczam jej medal za „mistrzostwo w nicnierobieniu”. Antoni obiecuje porozmawiać z Pawłem, ale nie wierzę, iż to pomoże. Ksenia jest jak kot, który chodzi swoimi drogami, ale je z mojej miski. Ale znajdę sposób, żeby postawić ją do pionu. Ten dom jest nasz i nie pozwolę, żeby jedna leniwa bratowa zamieniła go w swoją strefę komfortu. A tymczasem marzę o dniu, w którym choć raz zmyje po sobie talerz. Marzenia się spełniają, prawda?

Idź do oryginalnego materiału