Kinga siedziała w kuchni swojego nowego mieszkania, przeglądając stare fotografie. Siedem lat małżeństwa zmieściło się w jednym niewielkim albumie. Kinga pamiętała, jak na początku związku z Krzysztofem wierzyła, iż wszystko się ułoży. Ale czas pokazał, iż miała raczej naiwne nadzieje.
Zofia Stanisławówna, jej teściowa, pojawiała się w ich domu niemal codziennie. Przychodziła bez zapowiedzi, otwierając drzwi swoim kluczem, który Krzysztof dał jej „na wszelki wypadek”. Zawsze znalazła powód do narzekań: obiad był za słony, w mieszkaniu pełno kurzu, a Kinga wracała za późno z pracy.
Krzysztof zwykle milczał albo zmieniał temat. Kinga, zaciskając zęby, znosiła to w milczeniu.
Teraz, siedząc w mieszkaniu odziedziczonym po babci, Kinga rozumiała mądrość jej słów: „Kochanie, najważniejsze to mieć własny kąt i pracę. Wtedy nikt cię nie upokorzy”. Siedem lat próbowała być „idealną żoną” według standardów Zofii Stanisławówny.
Dzwonek do drzwi wyrwał ją z zamyślenia. Na progu stała Zofia Stanisławówna – wyprostowana, władcza.
— Co ty wyprawiasz, dziewczyno? — Teściowa bezceremonialnie weszła do przedpokoju. — Krzysiek nie może znaleźć sobie miejsca, a ty tu odpoczywasz.
— Co z Krzysztofem? — Kinga nie powstrzymała pytania. — Dlaczego sam nie przyszedł?
— Ma pracę, nie ma czasu uganiać się za twoimi kaprysami. Zabieraj się, dość tych głupich fanaberii.
Kinga poczuła, jak w środku narasta fala gniewu. Siedem lat takiego traktowania – a Krzysztof nigdy nie stanął w jej obronie.
— Nie — powiedziała twardo. — Nigdzie nie idę. Koniec z tym.
Twarz Zofii Stanisławówny zmieniła się:
— Jak to „nie idziesz”? A rodzina? A Krzysiek?
— A Krzysztof pomyślał o mnie? Kiedy przychodziliście bez zapowiedzi i krytykowaliście każdy mój krok? Kiedy domagaliście się, żebym sprzedała swoje mieszkanie na remont waszej działki? Kiedy wyrzucaliście moje rzeczy?
— Chciałam tylko pomóc! Byłaś taka niedoświadczona, ktoś musiał ci pokazać, jak być dobrą żoną.
— „Pokazać”? Próbowałaś mnie złamać. Ale już mi się nie uda.
W tym momencie zadzwonił telefon Kingi. Krzysztof. Spojrzała na teściową, która obserwowała ją z triumfalnym uśmiechem.
— Odbierz — prawie rozkazała. — Krzysiek wszystko zrozumie, wszystko wybaczy. Wrócisz do domu i będzie jak dawniej.
Kinga w milczeniu schowała telefon do kieszeni.
— Wie pani co, Zofio Stanisławówno? — powiedziała spokojnie. — Naprawdę podjęłam decyzję. Nie mogę i nie chcę dłużej żyć w atmosferze kontroli i upokorzeń.
Twarz teściowej wykrzywiła się z wściekłości:
— Jakich upokorzeń? Traktowałam cię jak własną córkę!
— Nie jestem już dzieckiem, któremu trzeba mówić, jak ma żyć.
— Niewdzięcznica! Tyle dla ciebie zrobiłam!
— Wracaj natychmiast do mojego syna! Inaczej pożałujesz! Myślisz, iż nie wiem o twojej pracy? O tym awansie, na który czekasz? Jeden telefon do odpowiednich ludzi…
Kinga poczuła, jak w środku wszystko lodowacieje.
— Grozi mi pani?
— Tylko tłumaczę, co spotyka tych, którzy niszczą rodziny. Zastanów się dobrze, dziewczyno.
— Wie pani co, Zofio Stanisławówno? — Kinga odwróciła się do teściowej. — Groźbami nic nie wskóracie. Nie wrócę. Krzysztof wiedział, z kim się żeni – z silną, niezależną kobietą. To wy próbowaliście zrobić ze mnie posłuszną lalkę.
— Ach, tak? — Zofia Stanisławna chwyciła swoją torebkę. — No to zostałeś ostrzeżona.
Wypadła z mieszkania, głośno zatrzaskując drzwi. Kinga została przy oknie, czując mieszankę strachu i ulgi.
Wieczorem zadzwoniła do przyjaciółki, Agnieszki.
— Wyobraź sobie, była u mnie. Groziła, iż zrujnuje mi karierę, jeżeli nie wrócę do Krzysztofa.
— Brawo, iż się nie ugięłaś! — wesprKinga spojrzała w nocne niebo, wypełnione gwiazdami, i poczuła, iż wreszcie jest wolna.