Wioletta wracała do domu zmęczona i wyczerpana. W jednej ręce niosła torebkę, w drugiej – siatkę z zakupami. Nogi plątały się jak sznurówki w butach pierwszoklasisty. Miała ochotę usiąść na chodniku i nie ruszać się stamtąd do wiosny. Ale w domu czekał Kacper. Syn. Jedyny sens jej życia. Gdyby nie on, dawno by rzuciła to całe marne istnienie w kąt.
Jedni rodzą się ze złotą łyżką w ustach – wszystko im leci jak po maśle. Inni, jak Wioletta, rodzą się po to, żeby cierpieć. W drugiej klasie liceum, na urodzinach koleżanki, poznała chłopaka dwa lata starszego od siebie. Wydał jej się dorosły, pewny siebie, taki, który nie przejmuje się bzdurami. Zakochała się po uszy.
Wioletta nie była pięknością, ale miała w sobie ten uroczy urok młodości – duże brązowe oczy, proste kasztanowe włosy, zgrabną sylwetkę z kształtami tam, gdzie trzeba.
W styczniu mamę zabrało pogotowie z zapaleniem płuc. Mieszkanie zostało do jej dyspozycji… i chłopaka. No i stało się to, co zawsze się stać musi, gdy niedoświadczona dziewczyna wierzy w bajki o miłości.
Kiedy Wiola zorientowała się, iż jest w ciąży, pobiegła do ukochanego.
„A ja tu co? Ojcem? Spójrz na mnie. Znajdź sobie innego frajera…” – powiedział i zniknął z jej życia tak szybko, jak się w nim pojawił.
I co teraz? Z kim porozmawiać, komu się wyżalić? Czas mijał, a Wioletta nie mogła się zebrać, by powiedzieć mamie prawdę.
Nadeszła wiosna, czas na lżejsze ubrania. Wioletta stała przed lustrem i próbowała zapiąć dżinsy na rozszerzającej się talii. Bluzka też nie chciała się dopiąć.
„Coś ty przytyła” – usłyszała za sobą głos mamy. Wiola aż podskoczyła. „No chodź tu…” Mama obróciła ją, krzyknęła i przycisnęła dłoń do ust.
„Od kogo? Który miesiąc? Dlaczego nic nie mówiłaś?!” – zaczęła lamentować.
Mama krzyczała, obrażała ją i goniła po mieszkaniu ze zwiniętą gazetą w ręce. Potem usiadły razem na kanapie, przytuliły się i płakały. Na aborcję było już za późno.
Wioletta zdała maturę, ale na studia się nie zapisała. Pod koniec września urodziła ślicznego chłopczyka, w którego twarzy od razu widać było rysy lekkoducha, który je zostawił.
Gdy syn podrósł, mama przez znajomą załatwiła Wiolecie pracę w spółdzielni mieszkaniowej. Nie znosiła tej roboty. Ludzie tylko narzekali, żądali, grozili. A ona za dodatkową kasę sprzątała jeszcze biura i korytarze. Kacper rósł, trzeba go było ubierać, płacić za przedszkole.
Chłopak był spokojny, nie sprawiał kłopotów. Wioletta odmawiała sobie wszystkiego, tylko on nigdy nie czuł się pokrzywdzony – ani miłością, ani zabawkami.
Kiedy Kacper poszedł do szkoły, mama ciężko zachorowała i po ośmiu miesiącach odeszła. Wioletta wzięła dodatkową robotę – sprzątanie w biurze obok. Mycie podłóg to nic, ale jeszcze okna, jeszcze kurz po remoncie… Wracała do domu ledwo żywa.
A potem syn wpadł w burzę dojrzewania. Stał się opryskliwy, zamknięty w sobie. Odpychał jej pytania o szkołę. Wioletta wiedziała, iż trzeba go pilnować. Wystarczy chwila, żeby wpadł w złe towarzystwo. Ale wracała późno, ledwo starczało jej sił na prosty obiad i pytanie: „Jak w szkole?”.
Ostatnio zaczęła zauważać u Kacpra zadrapania na twarzy, siniaki na rękach. Mówił, iż to od wuefu, iż się potknął…
Aż pewnego dnia zobaczyła go z dziewczyną. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie wyglądała… no, powiedzmy – oryginalnie. Czarna bluza trzy razy za duża, szerokie spodnie, włosy w kolorze malinowego sorbetu i kolczyk w nosie. Może była fajna? Może to tylko taka moda?
Próbowała z synem pogadać, ale on jak zwykle burknął coś i zamknął się w pokoju. Co robić? Postanowiła, iż ta pierwsza miłość musi przejść jak grypa – sama. Zakazami niczego nie osiągnie. Ale serce bolało. Całe dni sam w domu. Czy powtórzy jej błąd? A może coś gorszego?
Szła z pracy, ledwo powłócząc nogami, próbując przez liście drzew dostrzec światło w oknach mieszkania. Ciemne prostokąty okien nie pozostawiały wątpliwości – Kacpra nie ma.
Wchodziła po schodach, kołysząc głową jak zmęczony koń. Rączka siatki wrzynała się w palce – najlepiej by ją rzuciła. Nagle przed nią przeleciał Igor, kolega Kacpra.
„Igor?!” – zawołała. „Gdzie pędzisz jak na syrenę?”
Chłopak przebiegł jeszcze kilka stopni, dopiero potem się zatrzymał. Przez chwilę się wahał, w końcu wrócił.
„Ciotka Wiola… – złapał oddech. – Myślałem, iż mi się wydaje… Kacpra nie ma w domu. To znaczy, iż jest z nimi…”
„Mów wprost, co się dzieje?! Gdzie Kacper? Z kim?!” – Wiola złapała go za ramię.
„Przypadkiem usłyszałem… Tam ta jego dziewczyna, Taśka, namówiła go, żeby przeskoczył z dachu na dach. Jeszcze będą filmować. Chciałem go ostrzec, ale go nie znalazłem. Chyba widziałem, jak szedł z tymi typami…”
„Boże…” – Wiola puściła siatkę. Zakupy rozsypały się po schodach. Kart”Wtedy drzwi się otworzyły i na progu stanął Kacper cały i zdrowy, a za nim uśmiechnięty pan Marek z drugiego piętra, który właśnie uratował jej syna przed głupim wybrykiem.”