Telefon zadzwonił w trakcie wykładu. Kinga wyjęła go z kieszeni, spojrzała na ekran i odrzuciła połączenie. Ale telefon zawibrował ponownie.
– Kowalska, miej sumienie. Wyłącz to albo odpowiedz – powiedziała z irytacją wykładowczyni.
– Odpowiem. Mogę wyjść? – Kinga spojrzeniem wskazała na drzwi.
– Wyjdź – westchnęła profesor.
– Elu, co się stało? Mam zajęcia – zapytała Kinga, wychodząc na korytarz.
– Kinguś… Twoi rodzice mieli wypadek – drżącym głosem powiedziała Ela.
– Co? – powtórzyła Kinga.
– Przyjeżdżaj szybko.
Blada i zdenerwowana wróciła do sali, wrzuciła podręcznik i zeszyty do torby i ruszyła ku wyjściu.
– Nic nie chcesz powiedzieć, Kowalska? – donośny głos profesor zatrzymał ją przy drzwiach.
– Przepraszam, muszę iść – Kinga otworzyła drzwi i wyszła.
– Kinga, o co chodzi? Co się stało? – Krzysiek dogonił ją przy schodach.
– Nie wiem. Ela dzwoniła, powiedziała, iż rodzice mieli wypadek, kazała przyjechać.
– Żyją? Jadę z tobą.
– Krzysiek, nie musisz…
– Może będziesz potrzebowała pomocy. Daj telefon, zadzwonię po taksówkę – Kinga dopiero teraz zauważyła, iż wciąż ściska telefon w dłoni.
-lgwą, tylko niech żyją – szepnęła, podając Krzyśkowi komórkę.
Całą drogę do domu Kinga nerwowo szarpała pasek torby. Krzysiek położył dłoń na jej ręce, uspokajając.
– Proszę, jedź szybciej – poprosiła kierowcę. Wydawało jej się, iż jadą straszliwie wolno.
– Nie mogę, tu wszędzie fotoradary – spokojnie odpowiedział kierowca.
– Dam panu na mandat, tylko proszę przyspieszyć – powiedziała Kinga, ledwo powstrzymując łzy.
– Oj… – westchnął kierowca i dodał gazu, wymijając inne samochody. – jeżeli się rozbijemy, to razem.
Wreszcie dojechali. Krzysiek płacił taksówkarzowi, a Kinga już wbiegała w bramę.
Ela zobaczyła ich przez okno, wyszła na ganek dużego, piętrowego domu. Łzy miała w oczach, ręce przyciskała do piersi.
– Żyją? – Kinga wpadła na ganek, zatrzymując się przed nią.
– Henryk Zawadzki zginął na miejscu, a Jolanta jest w szpitalu.
– Czemu od razu mi nie powiedziałaś? W którym?
– W pierwszym.
– Krzysiek, taksówka odjechała? – Kinga odwróciła się do chłopaka.
– Zaraz – Krzysiek wyjął telefon i wybrał numer. – Pan już odjechał? Proszę wrócić…
Kinga już się nie spieszyła. Płakała na tylnym siedzeniu, wtulona w ramię Krzyśka.
Do sali matki nie chcieli jej wpuścić.
– To moja mama! Puśćcie mnie! Chcę ją zobaczyć – szlochała Kinga, błagając lekarza.
– Jest w ciężkim stanie, nieprzytomna.
– Proszę, niech ją zobaczę – błagała.
– Dobrze. Ale bez krzyków i histerii – ostrzegł doktor i zaprowadził ich na intensywną terapię.
Później znów jechali taksówką, już do domu.
– Mamo… przeżyje, prawda? – pytała Kinga Krzyśka. – Nie mam już nikogo. Nikogo.
– A Ela? To chyba twoja krewna? – zapytał Krzysiek.
– Gospodyni. Pracuje u nas od lat, stała się jak rodzina. Mówiłam tak, żeby nikt nie wiedział.
– Dlaczego?
– Czy wszyscy w naszej grupie mają gospodynie? I jak myślisz, jak by mnie traktowali, gdyby się dowiedzieli?
Dalej jechali w milczeniu. Pod domem Krzysiek też chciał wysiąść, ale Kinga go zatrzymała.
– Nie trzeba, zadzwonię jutro – powiedziała i weszła do domu.
Ela wyszła z kuchni na jej spotkanie.
– No i co? Widziałaś mamę?
– Tak. Jest w śpiączce.
– Boże, Kinguś – Ela objęła ją i wybuchnęła płaczem. – Mamy nadzieję, iż Joasia przeżyje. Pogrzebem Henryka zajmie się firma. Już dzwonili – mówiła, gładząc Kingę po plecach. – Co za nieszczęście. Jaki dobry człowiek był twój ojciec. Nigdy nie podniósł głosu, zawsze uprzejmy, spokojny…
Kinga zostawiła Elę, by się wypłakała, a sama poszła na górę, położyła się na łóżku i skuliła w kłębek.
Ela obudziła Kingę, ledwo świtało. Po jej zapłakanej twarzy i współczującym spojrzeniu Kinga zrozumiała, iż stało się najgorsze.
– Właśnie dzwonili. Zmarła w nocy… Królestwo Niebieskie – zaszlochała Ela, żegnając się krótko. – Jak to możliwe, Kinguś?
Później siedziały razem w kuchni.
– Zostałam zupełnie sama – szepnęła Kinga.
– Zostanę z tobą na razie. A potem, wybacz, starość już. U was pracuję trzydzieści lat. Zaczynałam jeszcze za Janem, twoim dziadkiem, ojcem Henryka.
Minął pogrzeb, dziewięć dni, czterdzieści. W domu przestali pojawiać się ludzie, przyjaciele i koledzy ojca. Stopniowo ucichł telefon. Dom wypełniła ciężka cisza.
Kinga chodziła na zajęcia, bo zmuszał ją Krzysiek, inaczej leżałaby w pokoju, wpatrzona w ścianę. Ela zmuszała ją do jedzenia. Groziła, iż jeżeli Kinga nie zje choć łyżki rosołu, od razu odejdzie. Po co tu jest? Gotuje, a nikt nie je.
I Kinga jadła, by nie zostać sama w tym dużym domu.
Siedziały w kuchni. Przed nimi stygła herbata, której obie nie tknęły. Ciszę przerwała Ela.
– Przysięgę złożyłam twoim rodzicom, iż nigdy ci nie powiem. Ale ich już nie ma, więc przysięga nie obowiązuje. A ty masz prawo znać prawdę. Niech mi wybaczą Henryk i Jolanta. – Przeżegnała się.
– Jaką prawdę? Jaką przysięgę? – zmęczonym głosem zapytała Kinga.
– Taką. Nie jesteś sama. Masz matkę – zdecydowanie powiedziała Ela.
– O czym ty mówisz? Zwariowałaś? Mama nie żyje – machnęła ręką Kinga.
– Nie żyje Jolanta. To nie twoja prawdziwa matka. Twoja prawdziwa matka chyba żyje. Choć nie wiem, gdzie jest.
Kinga wpatrzyła się w gospodynię.
– Mama nie była moją matką? A ojciec?
– Ojciec był twój.Po długim milczeniu Kinga wstała, podeszła do okna i spojrzała na deszczowy dzień, czując, iż dopiero teraz zaczyna rozumieć, czym naprawdę jest rodzina.