Weekendowe odwiedziny rodziny

newsempire24.com 1 tydzień temu

**Dziennik, 15 maja 2024**

Szwagier przyjechali na weekend.

— Mamo, oszalałaś?! Jacy szwagier?! — krzyknęła Kinga, ledwo nie upuszczając telefonu. — Przecież mówiłam ci tysiąc razy, iż z Darkiem tylko się spotykamy!

— A co, spotykacie się, to niby niepoważnie? — głos matki brzmiał twardo i nie wróżył nic dobrego. — Kinga, masz już dwadzieścia siedem lat! Inne w twoim wieku dawno zamężne, dzieci rodzą, a ty się wciąż bawisz! Jego rodzice to porządni ludzie, pracowici, mają trzypokojowe mieszkanie na Woli…

— Mamo! — Kinga zamknęła oczy, walcząc z narastającym bólem głowy. — Posłuchaj mnie uważnie. NIE jestem gotowa wychodzić za mąż. NIE chcę o tym rozmawiać z obcymi ludźmi. I w ogóle, powinnaś była się ze mną ZAPYTAĆ!

— Za późno na pytania — odparła matka, wyraźnie zirytowana. — Już do nich zadzwoniłam, jutro rano przyjeżdżają. Darek wie, swoją drogą. Rozmawiałam z nim wczoraj, zgodził się.

Kinga powoli opadła na kanapę. Darek się zgodził… No tak, cóż on ma do stracenia? Mieszka spokojnie u rodziców, do pracy chodzi co drugi dzień, a tu taka okazja — gotowa narzeczona z własnym mieszkaniem i stałą pensją.

— Mamo, może ich odwołamy? Powiesz, iż zachorowałam…

— Kochanie — głos matki zmiękł nagle, prawie błagalny. — Zrozum, córeczko. Ja tak chcę wnuków zobaczyć! A nuż coś mi się stanie, a ty zostaniesz sama? Darek to dobry chłopak, nie pije, nie pali…

— Nie pije? — prychnęła Kinga. — Przecież przedwczoraj ledwo na nogach stał!

— No, święto było! — matka gwałtownie znalazła wymówkę. — Dobrze, złotko, przyjdź jutro przed dziesiątą. Kupiłam kurczaka, tort zamówię…

Rozmowa się urwała. Kinga jeszcze minutę siedziała, wpatrzona w ścianę, po czym gwałtownie wstała i zaczęła chodzić po pokoju. Musiała coś wymyślić, ale co? Zabić Darka? Matkę? A może uciec do koleżanki na działkę i przeczekać do poniedziałku?

Telefon zadzwonił ponownie.

— Kinga, to ja — głos Darka brzmiał przepraszająco. — Słuchaj, twoja mama do mnie dzwoniła…

— A to świnia! — wycedziła Kinga. — Mogłeś mnie uprzedzić!

— Myślałem, iż żartuje! Serio! Kto teraz swatów wysyła? Myślałem, iż pogada i zapomni…

— A kiedy zrozumiałeś, iż nie żartuje?

— Gdy moi rodzice zaczęli tort wybierać — przyznał się Darek. — Kinga, może po prostu się przejmujemy? Posiedzimy, pogadamy, oni się uspokoją…

— Darek, ty rozumiesz, iż po tym cyrku mama mnie pod lufą do ołtarza zaprowadzi? Pewnie już suknię ogląda!

— No i co z tego? — w jego głosie zabrzmiał dziwny ton. — Nie jestem ci dość dobry?

Kinga zamilkła. Tu właśnie był pies pogrzebany. Darek jej się podobał, choćby bardzo. Wysoki, przystojny, miły. Ale było w nim coś… niedojrzałego. Nie potrafił sam decydować. Zawsze radził się matki, choćby co do koszuli na randkę. A teraz i ślub nie był jego pomysłem.

— Słuchaj, Darek — zaczęła ostrożnie. — Ty SAM chcesz się ze mną żenić? Mnie, rozumiesz?

— No jasne! — odpowiedział za szybko. — To znaczy… w sumie… znamy się dobrze…

— To nie odpowiedź — powiedziała zmęczona Kinga. — Dobrze, zobaczymy się jutro.

Cały wieczór przeglądała sukienki — zbyt elegancka, pomyślą, iż się zgadza. Zbyt zwykła, mama będzie tygodnia prawić kazania o powadze sytuacji. W końcu wybrała szary kostium — skromnie, ale dostojnie.

Rano Kinga obudziła się z postanowieniem odwołania tego wszystkiego. Zadzwoni, powie, iż chora, albo wyjazd służbowy, albo… Ale telefon milczał, a gdy wykręciła numer matki, nikt nie odebrał. Pewnie już na targu, kupuje przysmaki.

O wpół do dziesiątej stała przed domem rodziców, nie mogąc się zmusić do wejścia. Sąsiadka podlewała kwiaty na balkonie i ciekawsko spoglądała w dół.

— Kinga! — dobiegło z góry. — Wchodź już!

Matka powitała ją w odświętnym fartuchu, z tajemniczą miną.

— No, dobrze, iż wcześnie przyszłaś! Pomóż nakryć do stołu. Patrz, jaką śledzikową kupiłam! I kawior, nie czerwony, ale też niczego…

— Mamo — Kinga próbowała się odezwać, ale matka ciągnęła ją już do kuchni.

— Śliczny ci kostium! Poważny, elegancki. W sam raz! Rodzice Darka lubią, gdy dziewczyna skromnie się ubiera…

— Skąd wiesz, co oni lubią?

— Już się poznałyśmy! — oznajmiła z dumą matka. — Spotkałyśmy się, gdy Darek zaświadczenie z przychodni odbierał. Alina Władysławowa, jego mama, taka miła kobieta! Gadamy pół godziny, ona mi o tobie opowiada…

— O mnie? Co o mnie?

— No, iż ładna, pracowita, własne mieszkanie… Bardzo się cieszą, iż Darek taką narzeczoną znalazł!

Kinga poczuła, jak kipi w środku. Więc już o niej mówią jak o przyszłej żonie! A jej zdania nikt nie pytał!

— Mamo, posłuchaj mnie — chwyciła matkę za ramiona. — Nie jestem gotowa na ślub. Rozumiesz? Nie chcę jeszcze wychodzić za mąż!

— Nie chcesz? — zmarszczyła brwi matka. — To po co się z chłopakiem spotykasz? Dla zabawy? To nieładnie, Kinga! Chłopa albo trzeba puścić, albo za niego wyjść!

— Ale my się dopiero poznajemy! Może w ogóle do siebie nie pasujemy!

— Pół roku się znacie, co tu poznawać?! — machnęła ręką matka. — Za moich czasów w miesiąc decydowali! A wy ciągniecie i ciągniecie…

Dzwonek do drzwi przerwał kłótnię. Matka gwałtownie zdjęła fartuch, poprawiła włosy i ruszyła do przedpokoju. Kinga została w kuchni, łapiąc się blatu i próbując zebrać myśli.

— Proszę, proszę! — głos matki brzmiał nienaturalnie radośnie. — Oto i nasza Kinga!

Do kuchni weszli Darek z rodzicami. Jego ojciec, Stanisław Janowicz — postawny mężczyzna o życzliwych oczach — wyglądał na zakPo wyjściu na ulicę Darek w końcu wyjął małe pudełeczko z kieszeni i powiedział: „Kinga, może jednak nie czekajmy do jesieni?”.

Idź do oryginalnego materiału