W małej wsi na południu Polski, gdzie rodziny utrzymywały się z kilku morgów ziemi i ciężkiej pracy na budowach, żył wdowiec, Tomasz Kowalski ojciec o sercu pełnym marzeń dla swoich córek. Choć sam ledwo umiał czytać, nauczywszy się tego z trudem w wiejskiej szkółce, miał jedno pragnienie: by jego bliźniaczki, Zosia i Hania, dzięki edukacji zaznały lepszego życia.
Gdy dziewczynki skończyły dziesięć lat, Tomasz podjął decyzję, która zmieniła ich los. Sprzedał wszystko, co miał: swój dom z drewnianym dachem, skrawek pola, a choćby stary rower jedyne narzędzie, które pozwalało mu dorobić, wożąc towary na targ. Za oszczędności, które udało mu się uzbierać, zabrał Zosię i Hanię do Warszawy, postanawiając dać im szansę na naukę.
Pracował bez wytchnienia dźwigał cegły na budowach, rozładowywał skrzynie na bazarze, zbierał makulaturę. Nocami spał pod mostem, okryty płachtą, a często rezygnował z kolacji, by córki miały choć kromkę chleba i gorącą zupę. Jego zgrubiałe dłonie krwawiły od prania ich mundurków w lodowatej wodzie, ale nigdy nie narzekał.
Gdy dziewczynki tęskniły za matką, przyciskał je mocno do piersi, tłumiąc łzy, i szeptał:
Nie zastąpię wam mamy ale dam wam wszystko, co potrafię.
Czas ciężkiej pracy odcisnął piętno. Pewnego dnia upadł na budowie, ale na myśl o pełnych nadziei oczach Zosi i Hani, podniósł się, zaciskając zęby. Nigdy nie pokazywał im zmęczenia zawsze zostawiał dla nich uśmiech. Wieczorami siadywał przy mdłej lampie, próbując czytać ich podręczniki, by móc pomóc w lekcjach.
Gdy chorowały, biegał po całej Warszawie, szukając lekarza, który wziąłby grosze za wizytę. Wydawał ostatnie złotówki na leki, a jeżeli trzeba było zaciągał długi, byle tylko ulżyć ich cierpieniu.
Ich skromny kąt rozświetlała miłość, która przetrwała każdą próbę.
Zosia i Hania uczyły się znakomicie, zawsze były pierwsze w klasie. Choć sam żył w biedzie, Tomasz powtarzał im uparcie:
Uczcie się, córki. Wasza przyszłość to moje jedyne marzenie.
Minęło dwadzieścia pięć lat. Tomasz, teraz siwy i przygarbiony, o dłoniach drżących od wieku, nigdy nie przestał w nie wierzyć.
Aż pewnego dnia, gdy leżał na swoim wąskim łóżku w wynajętej izbie, Zosia i Hania wróciły jako dojrzałe, pewne siebie kobiety, ubrane w nienaganne mundury pilotów.
Tatusiu rzekły, biorąc go za ręce chcemy cię gdzieś zabrać.
Zaskoczony, poszedł za nimi najpierw do samochodu, potem na lotnisko to samo, które wskazywał im w dzieciństwie za zardzewiałą bramą, mówiąc:
Gdy pewnego dnia założycie takie mundury będę najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.
I oto stał teraz przed ogromnym samolotem, trzymany pod ręce przez córki teraz pilotów Polskich Linii Lotniczych.
Łzy spływały po jego pooranych zmarszczkami policzkach, gdy je obejmował.
Tatusiu szepnęły dziękujemy. Za wszystkie poświęcenia dziś zabieramy cię w podróż.
Świadkowie na lotnisku wzruszyli się na widok skromnego człowieka w zniszczonych butach, prowadzonego dumnie przez córki po pasie startowym. Później Zosia i Hania wyjawiły, iż kupiły ojcu dom na wsi. Ufundowały także stypendium jego imienia, by pomagać młodym dziewczętom z wielkimi marzeniami takim, jakimi były same.
Choć wzrok miał już słaby, uśmiech Tomasza nigdy nie był jaśniejszy. Stał wyprostowany, patrząc na córki w lśniących mundurach.
Jego historia stała się inspiracją dla całej Polski. Z prostego robotnika, który cerował mundurki przy świetle lampy, wychował córki, które sięgają teraz chmur a miłość wyniosła go na wyżyny, o których dawniej choćby nie śmiał marzyć.