Wczorajsze urodziny: wielka porażka czy epicki sukces?

newsempire24.com 8 godzin temu

Wczoraj był mój urodziny i, szczerze mówiąc, przez cały czas nie jestem pewien, czy to była totalna klapa, czy najwspanialsza impreza w moim życiu.

Zacznę od tego, iż jak naiwniak powierzyłem organizację mojemu najlepszemu kumplowi, Krzysiowi. Przysięgał, iż wszystko będzie „na najwyższym poziomie”, iż stół będzie uginał się od wykwintnych dań, a goście będą zachwyceni. No jasne, Krzysiu! Kiedy wróciłem do domu po pracy, oczom ukazał się widok rodem z komedii o nieudanych imprezach.

W salonie na stole panował prawdziwy chaos. Resztki wędlin i serów, lekko już wysuszone, mieszały się z oliwkami, których chyba nikt choćby nie dotknął. Warzywa – ogórki, pomidory i jakiś zwiędły paprykarz – wyglądały, jakby pokrojono je jeszcze w zeszłym tygodniu. Podejrzewam, iż Krzysiek po prostu wyjął wszystko, co znalazł w lodówce, i nazwał to „urodzinowym przyjęciem”. Butelki z winem, sokiem i czymś gazowanym stały w chaotycznym porządku, a niektóre były już do połowy puste. Wyglądało na to, iż ktoś postanowił zacząć imprezę beze mnie.

Krzysiek, witając mnie w drzwiach, promieniał jak choinka na Boże Narodzenie. „No, jak? Zajebiście, co?” – zapytał, dumnie wskazując na ten kulinarny armagedon. Skinąłem tylko głową, starając się ukryć zdziwienie. Nie chciałem urazić przyjaciela, który, jak widać, naprawdę się starał. Ale w głowie kołatała mi się jedna myśl: „Kto adekwatne je wysuszoną kiełbasę na urodzinach?”.

Mój brat Tomek, jak zwykle, postanowił dodać swoją cegiełkę do tego absurdalnego święta. Przyniósł tort, który najwyraźniej przeszedł prawdziwą przygodę. Pudełko było pogniecione, krem rozsmarował się po wewnętrznej stronie pokrywki, a napis „Sto lat!” przypominał teraz raczej abstrakcyjne dzieło sztuki. „Sam wybierałem!” – oświadczył dumnie Tomek, stawiając tort na stole. Spojrzałem na to „dzieło” i pomyślałem, iż zapalę świeczki w takiej formie – może w półmroku nikt nie zauważy jego opłakanego stanu. Ale Tomek był tak z siebie zadowolony, iż nie miałem serca go rozczarować. W końcu to mój brat, a jego entuzjazm zawsze przeważał nad popełnianymi błędami.

Asia, moja koleżanka z pracy, też się postarała. Wręczyła mi prezent – zestaw kosmetyków, który, sądząc po lekko sfatygowanym opakowaniu, najwyraźniej leżał u niej w domu od dawna. „Pomyślałam, iż ci się przyda!” – powiedziała z tak szczerym uśmiechem, iż choćby nie mogłem się obrazić. No cóż, przynajmniej coś nowego pojawi się na półce w łazience. Chociaż, szczerze mówiąc, już wyobrażałem sobie, jak ten krem o zapachu „kwitnącej wiśni” będzie zbyt kleisty, a tusz do rzęs – zaschnięty. Ale to już szczegóły.

Goście też dodali kolorytu. Ktoś przyniósł karaoke i pół godziny później cały dom rozbrzmiewał nieharmonicznym wykonaniem hitów lat 90. Krzysiek, podpity paroma kieliszkami wina, uznał, iż jest reinkarnacją Whitney Houston, i zaczął śpiewać „I Will Always Love You” z takim zapałem, iż sąsiedzi pewnie do dziś o tym rozmawiają. Tomek, nie chcąc być gorszy, dołączył do karaoke z piosenką „Ona tańczy dla mnie”, wywołując salwy śmiechu.

O północy stół wyglądał jeszcze gorzej, ale humor był znakomity. Śmialiśmy się z absurdalnych prezentów, wspominaliśmy dawne historie i choćby zorganizowaliśmy konkurs na najśmieszniejszy toast. Wygrała Asia, która życzyła mi „tyle szczęścia, żeby nie mieściło się w walizce, ale żeby nie ważyło jak walizka z cegłami”. Do dziś nie wiem, co miała na myśli, ale brzmiało to genialnie.

Kiedy goście zaczęli się rozchodzić, spojrzałem na ten bałagan i zrozumiałem, iż tych urodzin na pewno nie zapomnę. Tak, stół był daleki od ideału, tort przypominał ofiarę trzęsienia ziemi, a prezenty budziły więcej pytań niż zachwytu. Ale było tyle śmiechu, ciepła i absurdalnych chwil, iż nie zamieniłbym tego wieczoru na nic innego. Krzysiek, Tomek, Asia i reszta sprawili, iż moje urodziny były takie, jakie powinny być – żywe, autentyczne i trochę szalone.

Następnym razem pewnie sam się za to zabiorę. Albo przynajmniej schowam wysuszoną kiełbasę przed przyjściem gości. Ale prawdę mówiąc, takie imprezy to właśnie prawdziwe życie. I już czekam na kolejne urodziny, żeby zobaczyć, czym jeszcze mnie zaskoczą przyjaciele i rodzina.

Dziś rano zrozumiałem jedną rzecz: perfekcja jest nudna, a prawdziwe wspomnienia rodzą się w chaosie. I za to je kocham.

Idź do oryginalnego materiału