Cena jednej dumy: Jak dwadzieścia lat milczenia rozpuściło się w jednym uścisku
Wanda pracowała na poczcie od czasów, gdy znaczki przyklejało się językiem, a listy pachniały perfumami. Świat się zmieniał, technologia szła do przodu, ale ona trzymała się swoich segregatorów i nawyków. Wiedziała, jak wygląda list z wiadomością o śmierci, a jak zaproszenie na chrzest. Ale ten, który wpadł w jej ręce pewnego pochmurnego listopadowego dnia, powalił ją na kolana.
Szara koperta. Bez adresu zwrotnego. Pismo – boleśnie znajome, jak wyjęte z pamięci. To samo, którego Wanda nie widziała… dwadzieścia lat.
Usiadła na skraju stołu i drżącymi palcami rozerwała papier. W środku tylko jedna kartka. I jedno zdanie:
„Mamo, jeżeli jeszcze pamiętasz – wychodzę za mąż. Jutro. Przyjdź, jeżeli możesz. Elżbieta.”
Nogi się pod nią ugięły. Serce zabiło jak za młodych lat. Elżbieta… Jej córka. Ta, która dwadzieścia lat temu zatrzasnęła drzwi i wyszła z domu.
Wtedy, dawno temu, wszystko wydawało się proste i jednocześnie straszne. Elżbieta oznajmiła, iż wychodzi za Adama. A Wanda nie potrafiła go zaakceptować. „Niewłaściwy”. Bez zawodu, bez przyszłości. Marzyciel. Artysta. Nie rodzinny człowiek.
— jeżeli zrobisz ten krok, możesz zapomnieć drogę do mojego domu – powiedziała córce.
— Więc żegnaj, mamo – szepnęła Elżbieta.
Od tamtej pory nie rozmawiały. Nie pisały. Wanda wiedziała, iż Elżbieta urodziła syna. Że przeprowadzili się do innego miasta. Ale nigdy tam nie pojechała. Nie pogratulowała. Nie wybaczyła. I nie poprosiła o przebaczenie.
A teraz – ten list. Bez wyrzutów. Bez oskarżeń. Tylko zaproszenie. Jak szansa.
Całą noc Wanda nie spała. Siedziała na łóżku i toczyła w myślach walkę sama ze sobą. „Co jej powiem? Jak spojrzę jej w oczy? A jeżeli mnie odtrąci? W końcu to ona odeszła…”
Ale świt przyniósł coś innego – zmęczenie własną dumą. I straszną tęsknotę. Wanda wstała, założyła najlepsze palto, zawiązała chustę jak za dawnych lat i wyszła.
Gdy podeszła do Domu Kultury, przed wejściem stała dziewczyna w białej sukni. Patrzyła w dal, jakby czekała na cud. A gdy zobaczyła Wandę – jej twarz rozbłysła.
— Mamo?
Wanda nie mogła wydusić ani słowa. Tylko skinęła głową. W następnej chwili została objęta – mocno, ciepło, jak kogoś, za kim tęskniło się całe życie.
— Wybacz mi, Elżuniu – wyszeptała. — Czekałam na to za długo.
— Ja też, mamo – odparła córka. — Ale najważniejsze, iż przyszłaś.
Czasem, by zacząć od nowa, nie potrzeba głośnych słów. Wystarczy jeden krok. Jeden list. I miłość, która cały ten czas czekała w ciszy.