Warszawski taksówkarz podjechał do swojego ostatniego pasażera tej nocy i przycisnął klakson. Brak odpowiedzi. Przycisnął klakson ponownie. przez cały czas cisza.

newsempire24.com 2 tygodni temu

Warszawski taksówkarz, Jan Kowalski, podjechał do ostatniego pasażera tego wieczoru i trąbił. Trąbił jeszcze raz – cisza. Zamiast odjechać, zaparkował, podszedł do drzwi i zapukał.

„Jedna chwila”, odezwał się słaby głos starszej kobiety. Do środka weszły powolne, skrzypiące kroki. Drzwi otworzyła dziewięćdziesiątkowa pani w kwiatowej sukience i małej czapeczce z welonem, jakby wyszła prosto z lat czterdziestych. Przy niej leżała mała nylonowa walizka. Mieszkanie wyglądało, jakby czas się w nim zatrzymał – meble przykryte prześcieradłami, brak zegarów i naczyń, jedynie pudełko ze starymi zdjęciami i szkłem w rogu.

– Czy mogłaby pani nieść torbę do samochodu? – zapytała uprzejmie.

Ramię w ramię przeszli powoli do taksówki. Pani dziękowała nieustannie.

– Nic nie kosztuje – odparł Jan. – Staram się traktować pasażerów tak, jak chciałbym, by traktowano moją matkę.

W taksówce podała adres, po czym się wahała.

– Czy mogłaby pani mnie zawieźć przez centrum? – zapytała.

– To nie najkrótsza trasa – odrzekł Jan.

– Nie szkodzi. Jadę do domu opieki – odpowiedziała cicho.

Spojrzał w lusterko. Jej oczy błyszczały łzami.

– Nie mam już rodziny. Lekarz mówi, iż nie mam dużo czasu – szepnęła.

Kierowca delikatnie wyłączył taksometr.

– Dokąd chciałaby pani pojechać? – zapytał.

Przez kolejne dwie godziny krążyli po mieście. Pokazała mu budynek, w którym kiedyś pracowała jako operator windy, dzielnicę, w której z mężem mieszkali jako nowożeńcy, oraz stary dom taneczny, w którym jako mała dziewczynka wirujeła po parkiecie. Czasem prosiła, by zwolnić, wpatrując się w rogi ulic pełne wspomnień.

Gdy pierwsze promienie świtu rozświetliły niebo, rzekła: – Jestem zmęczona. Wracajmy.

Dotarli do małego domu opieki, gdzie czekali dwaj opiekunowie. Jan włożył torbę do środka, a pani już siedziała w wózku.

– Ile mam pani zapłacić? – sięgnęła po portfel.

– Nic – odrzekł Jan.

– Musisz żyć – protestowała.

– Mam innych pasażerów – odpowiedział spokojnie.

Bez namysłu pochylił się i przytulił ją. Ona mocno się trzymała.

– Dałaś starej kobiecie chwilę euforii – wyszeptała.

Jan odszedł w bladym porannym świetle. Za nim zamknęły się drzwi – cichy dźwięk ostatniego rozdziału życia. Nie wziął już kolejnego zamówienia, po prostu jeździł, zamyślony.

Co by było, gdyby go zlekceważył niecierpliwy kierowca? Gdyby tylko raz trąbił i odjechał? Wtedy nie poczułby, iż ta noc była najważniejsza w całym jego życiu.

Często myślimy, iż życie składa się z wielkich wydarzeń. A prawdziwe wielkości rodzą się w cichych chwilach, ukryte w drobnych gestach i dobroci. Bo jak mówi stare przysłowie: nie ma tego złego, co dobre nie przyniesie.

Idź do oryginalnego materiału