Wala już dłużej nie zamierzała tego znosić. Nie rozumiała, dlaczego Darek tak się do niej odniósł – czyżby przestał ją kochać? Tej nocy znów wrócił późno i położył się spać w salonie.
Rano, gdy wyszedł na śniadanie, Wala usiadła naprzeciw niego.
— Darku, powiesz mi, co się dzieje?
— Co ci nie pasuje?
Pił kawę, unikając jej wzroku.
— Od kiedy urodzili się chłopcy, bardzo się zmieniłeś.
— Nie zauważyłem.
— Darku, żyjemy jak sąsiedzi od dwóch lat. To zauważyłeś?
— Słuchaj, a czego się spodziewałaś? W domu wiecznie porozrzucane zabawki, śmierdzi kaszką, dzieci wrzeszczą… Myślisz, iż komuś to się podoba?
— Darku, to twoje dzieci!
Zerwał się i nerwowo krążył po kuchni.
— Zwyczajne żony rodzą jedno normalne dziecko, żeby spokojnie bawiło się w kącie i nie przeszkadzało. A ty od razu dwoje! Matka mi mówiła, a ja nie posłuchałem – takie jak ty tylko potrafią się rozmnażać!
— “Takie jak ja”? Jakie, Darku?
— Bez celu w życiu.
— To ty kazałeś mi rzucić studia, bo chciałeś, żebym poświęciła się rodzinie!
Wala opadła na krzesło. Po chwili milczenia dodała:
— Myślę, iż powinniśmy się rozwieść.
On pomyślał i odparł:
— Tylko za. Ale bez alimentów. Dam ci pieniądze sam.
Odwrócił się i wyszedł. Chciała zapłakać, ale z pokoju dzieci dobiegł hałas – bliźniaki się obudziły.
Tydzień później spakowała rzeczy i wyprowadziła się do pokoju w mieszkaniu komunalnym, który dostała po babci. Nowi sąsiedzi – z jednej strony posępny, choć nie stary jeszcze mężczyzna, z drugiej krzykliwa kobieta po sześćdziesiątce. Najpierw zapukała do mężczyzny:
— Dzień dobry! Jestem nową sąsiadką, kupiłam ciasto, może pan przyjdzie na herbatę?
Uśmiechała się, ale on tylko obrzucił ją wzrokiem i mruknął:
— Nie jem słodkiego. — I zatrzasnął drzwi.
Zofia Edwardówna przyszła, ale tylko po to, by wygłosić przemowę:
— Odpoczywam po południu, bo wieczorami oglądam seriale. Mam nadzieję, iż twoje urwisy nie będą mi przeszkadzać. I pilnuj, żeby nie biegały po korytarzu!
Wala posłała chłopców do przedszkola, a sama zatrudniła się tam jako pomoc. Płacili grosze, ale Darek obiecał pomagać. Przez trzy miesiące rzeczywiście dawał pieniądze. Potem – cisza. Dwa miesiące nie mogła zapłacić za mieszkanie.
Pewnego wieczoru, gdy karmiła dzieci, Zofia Edwardówna wtargnęła do kuchni w jedwabnym szlafroku.
— Może już rozwiązałaś swoje problemy finansowe? Nie chciałabym zostać bez prądu przez ciebie.
— Jeszcze nie. Jutro pojadę do byłego męża, zupełnie zapomniał o dzieciach.
— Ciągle karmisz ich makaronem… Wiesz, iż jesteś złą matką?
— Jestem dobrą matką! A tobie radzę nie wtykać nosa, gdzie nie trzeba!
Zaczęła się awantura. Sąsiad, Jan, wyszedł na hałas, przez chwilę słuchał, jak Zofia klęczy na wszystkich, po czym wrócił z pieniędzmi i rzucił je przed nią:
— Zamknij się. Masz na czynsz.
Ale nazajutrz Zofia poszła na skargę do opieki społecznej.
Gdy Wala wróciła z daremnej rozmowy z Darkiem, czekał na nią policjant. Zofia oskarżyła ją, iż zaniedbuje dzieci. Tego wieczoru Jan przyniósł im jedzenie.
Miesiąc później, po niekończących się papierach i upokorzeniach, dzieci wróciły. Życie powoli się układało. Zofia zniknęła za drzwiami, Wala dostała pracę w fabryce. Tylko Jan stał się jeszcze bardziej ponury.
Pewnego dnia z jego kieszeni wypadł telefon – na ekranie była jej zdjęcie. Wala weszła do jego pokoju.
— Wiesz, najbardziej boję się nie powiedzieć tego, co czuję… Janie, ożeń się ze mną.
Patrzył na nią długo, w końcu wziął jej twarz w dłonie:
— Nie umiem pięknie mówić. Ale zrobię wszystko dla was – dla ciebie i chłopców.