W wieku 70 lat odkryłam, iż najgorsze to nie pusta przestrzeń, ale tłum ludzi, którzy mnie nie pragną.

newskey24.com 1 dzień temu

W wieku siedemdziesięciu lat zrozumiałam, iż najstraszniejsza nie jest pusta mieszkanie, ale dom pełen ludzi, dla których nie jesteś potrzebna.

Znowu kupiłaś zły chleb głos synowej Kasi wbił się w moje uszy, gdy rozpakowywałam torby w kuchni. Prosiłam bez drożdży. Piąty raz proszę.

Dramatycznie wzięła bochenek, który przyniosłam, i obróciła go w dłoniach, jakby to była jakaś trująca gąsienica.

Kasieńko, zapomniałam, wybacz. Rozkojarzyłam się.

Zawsze się rozkojarzasz, Anno Zbigniewówno. A my to potem mamy jeść. Bartek może dostać alergii.

Rzuciła chleb na blat z miną, jakby robiła mi łaskę, nie wyrzucając go od razu do kosza.

Przełknęłam ślinę, która stanęła mi w gardle. Mój wnuk Bartek miał sześć lat i nigdy w życiu nie miał uczulenia na zwykły chleb.

Do kuchni zajrzał syn.

Mamo, widziałaś mój granatowy sweter?

Widziałam, Wojtku. Jest w praniu, wczoraj

Po co? choćby nie dał mi dokończyć. Przecież chciałem go dziś założyć! No mamo!

Zniknął, zostawiając mnie z tym zirytowanym „no mamo”, które ostatnio bolało mnie bardziej niż policzek. Uprałam jego rzecz. Zajęłam się nim. I znów byłam winna.

Powoli poszłam do swojego pokoju, mijając salon, gdzie Kasia już głośno opowiadała koleżance przez telefon, iż „teściowa znowu odlatuje”. Śmiech w słuchawce był tak samo ostry jak jej słowa.

Mój pokój wydawał się jedynym bezpiecznym miejscem w tym dużym, niegdyś przytulnym domu. Teraz brzęczał jak ul.

Nieustanne rozmowy, dziecięce piski, włączony telewizor, trzaskanie drzwiami. Głośno. Ludno. I do szaleństwa samotnie.

Usiadłam na skraju łóżka. Całe życie bałam się zostać sama. Bałam się, iż dzieci dorosną i odlecą, a ja będę siedzieć w pustych pokojach. Jakaż byłam głupia.

Dopiero po pięćdziesięciu pięciu latach zrozumiałam, iż najstraszniejsza nie jest pusta mieszkanie, ale dom pełen ludzi, dla których nie jesteś potrzebna.

Jesteś dla nich jak darmowy dodatek. Chodząca funkcja, która ciągle się zawiesza. Podaj, przy- nies, upierz, ale tylko tak, jak my chcemy. Krok w lewo, krok w prawo i już przeszkadzasz, irytujesz, plączesz się pod nogami.

Wieczorem spróbowałam jeszcze raz. Syn siedział nad laptopem, marszczył brwi.

Wojtek, może porozmawiamy?

Mamo, nie widzisz, iż pracuję? nie oderwał wzroku od ekranu.

Chciałam tylko

Może później, dobrze?

„Później” nigdy nie nadchodziło. Oni z Kasią mieli swoje życie, swoje plany, swoje rozmowy. A ja byłam tłem. Jak stara kanapa albo znudzona lampa. W zasadzie tu jesteś, a w zasadzie nie.

Do drzwi zapukano. To był Bartek.

Babciu, poczytaj podsunął mi książkę.

Serce na moment zabiło radośnie. Oto on, mój promyk. Jedyny, dla którego

Bartek! w drzwiach pojawiła się Kasia. Komu mówiłam, żeby nie zawracać babci głowy? Idź, mamy plan tablet.

ZabOdeszła, zabierając ze sobą książkę i ostatni promyk światła, który jeszcze trzymałam w dłoniach, a ja zostałam sama ale po raz pierwszy od lat nie był to już strach, tylko wybór.

Idź do oryginalnego materiału