W wieku 65 lat zrozumieliśmy, iż nasze dzieci nas już nie potrzebują. Jak to zaakceptować i zacząć żyć dla siebie?

twojacena.pl 6 godzin temu

Dziś, gdy skończyłam 65 lat, zrozumiałam, iż nasze dzieci już nas nie potrzebują. Jak to zaakceptować i zacząć żyć dla siebie?

W niewielkim domu na obrzeżach Krakowa, gdzie każdy kąt przechowuje wspomnienia burzliwej młodości, siedziałam z kubkiem ostygłej herbaty, wpatrując się w pustkę. Po raz pierwszy w życiu poczułam gorycz prawdy: nasza trójka dzieci, którym z mężem poświęciliśmy wszystko — czas, siły, oszczędności — odeszła, by żyć po swojemu, zostawiając nas w samotności. Syn choćby nie odbiera telefonu, gdy dzwonię. Czasem nachodzi mnie straszna myśl: czy ktoś z nich poda nam kiedyś szklankę wody, gdy starość całkiem weźmie górę?

Wyszłam za mąż w wieku 25 lat. Mój mąż, Jacek, był szkolnym przyjacielem, który latami starał się o moje względy. Poszedł na tę samą uczelnię, by być blisko. Rok po skromnym weselu zaszłam w ciążę. Nasza pierwsza córka, Bogna, urodziła się, gdy życie jeszcze nie było gotowe na takie zmiany. Jacek rzucił studia, by pracować, a ja wzięłam urlop dziekański.

To były ciężkie lata. Jacek znikał w pracy, czasem na całe dnie, a ja uczyłam się macierzyństwa, jednocześnie próbując skończyć studia. Dwa lata później znowu zaszłam w ciążę. Musiałam przejść na zaoczne, a Jacek wziął dodatkową pracę, by utrzymać rodzinę.

Mimo trudności wychowaliśmy dwoje dzieci: starszą Bognę i młodszego syna Wiesława. Gdy Bogna poszła do szkoły, w końcu znalazłam pracę w zawodzie. Życie zaczęło się układać: Jacek dostał stabilną posadę z dobrą pensją, urządziliśmy małe mieszkanie. Ledwie odetchnęliśmy, gdy okazało się, iż spodziewamy się trzeciego dziecka.

Narodziny najmłodszej córki, Bronisławy, były kolejną próbą. Jacek brał się za każdą dodatkową robotę, a ja poświęciłam się maleństwu. Do dziś nie wiem, jak daliśmy radę, ale z czasem wszystko się unormowało. Gdy Bronisława poszła do pierwszej klasy, poczułam ulgę, jakby kamień spadł mi z serca.

Lecz kłopoty nie ustawały. Bogna, ledwie zaczęła studia, oświadczyła, iż wychodzi za mąż. Nie sprzeciwialiśmy się — sami pobraliśmy się młodzi. Organizacja wesela i pomoc z mieszkaniem dla młodej pary wyczerpały nas i pochłonęły oszczędności.

Wiesław też zapragnął własnego lokum. Nie mogliśmy mu odmówić, więc wzięliśmy kolejny kredyt. Na szczęście gwałtownie znalazł pracę w dużej firmie, co trochę mnie uspokoiło.

Gdy Bronisława kończyła liceum, wyznała, iż chce studiować za granicą. To był trudny czas: ledwie wiązaliśmy koniec z końcem, ale zebraliśmy, co się da, i wysłaliśmy ją na studia do Europy. Bronisława wyjechała, a nasz dom opustoszał.

Z biegiem lat dzieci coraz rzadziej pojawiały się w domu. Bogna, choć mieszkała w Krakowie, wpadała tylko sporadycznie, tłumacząc się zajęciami. Wiesław sprzedał swoje mieszkanie i kupił nowe w Warszawie, odwiedzając nas raz na rok, jeżeli w ogóle. Bronisława, po skończeniu studiów, została za granicą, budując karierę.

Oddaliśmy dzieciom wszystko: młodość, czas, pieniądze, marzenia. W zamian otrzymaliśmy pustkę. Nie oczekujemy pomocy finansowej ani opieki. Chcemy tylko, by zadzwonili, przyjechali, powiedzieli dobre słowo. Ale to chyba już przeszłość.

Teraz siedzę przy oknie, patrząc na zaśnieżony podwórzec, i myślę: może czas przestać czekać? Może w wieku 65 lat ja i Jacek zasłużyliśmy na szczęście, o którym zawsze myśleliśmy na końcu?

Lecz jak puścić ten ból? Jak pogodzić się z tym, iż dzieci, dla których poświęciliśmy wszystko, odeszły, nie oglądając się za siebie? Przypominam sobie, jak kiedyś marzyłam o podróżach, czytaniu książek, życiu dla siebie. ale lata minęły na trosce o innych. A teraz, stojąc u progu starości, czuję, iż życie wymyka mi się z rąk.

Jacek milczy, ale widzę w jego oczach tę samą melancholię. On też oddał dzieciom wszystko i teraz nie wie, jak wypełnić pustkę. Nie chcemy być ciężarem, ale życie w oczekiwaniu na telefon, który może nigdy nie nadejdzie, staje się nie do zniesienia.

— Może czas zacząć żyć dla siebie? — mówię cicho, ściskając dłoń Jacka. — Pojechać nad morze, jak marzyliśmy? Albo po prostu wieczorami spacerować, nie myśląc, kto zadzwoni?

Jacek patrzy na mnie, a w jego oczach błyska iskra.

— Może i czas — odpowiada. — W końcu jeszcze żyjemy.

Lecz w głębi duszy boję się: a jeżeli zapomnieliśmy, jak żyć dla siebie? jeżeli pozostały nam tylko wspomnienia o tym, iż byliśmy komuś potrzebni? Mimo to, patrząc na męża, postanawiam: spróbujemy. Znajdziemy siłę, by zacząć od nowa, choćby jeżeli wydaje się to niemożliwe.

Idź do oryginalnego materiału