W wieku 55 lat zrozumiałam, iż samotność nie tkwi w pustym domu, ale wśród obojętnych ludzi.

twojacena.pl 6 dni temu

Dopiero w pięćdziesiątym piątym roku życia zrozumiałam, iż najstraszniejsze to nie puste mieszkanie, ale dom pełen ludzi, dla których jesteś nikim.

Znowu kupiłaś nie ten chleb głos synowej Kasi przeszył mnie jak nóż, gdy rozpakowywałam torby w kuchni. Prosiłam bez drożdżowy. Już po raz piąty.

Demonstracyjnie wzięła kajzerkę, którą przyniosłam, i obracała ją w dłoniach, jakby to była jakaś trująca gąsienica.

Kasiu, zapomniałam, wybacz. Zawieruszyłam się.

Zawsze się zawieruszasz, Anno Stanisławo. A my to potem mamy jeść. Bartek może dostać alergii.

Rzuciła chleb na blat z miną, jakby robiła mi łaskę, nie wyrzucając go od razu do śmietnika.

Przełknęłam gulę, która stanęła mi w gardle. Mój wnuk Bartek miał sześć lat i nigdy w życiu nie miał alergii na zwykły chleb.

Do kuchni zajrzał syn.

Mamo, nie widziałaś mojego niebieskiego swetra?

Widziałam, Andrzeju. Jest w praniu, wczoraj…

Po co? choćby nie dał mi dokończyć. Przecież chciałem go dziś założyć! No, mamo!

Zniknął, zostawiając mnie z tym irytującym „no, mamo”, które ostatnio bolało bardziej niż policzek. Uprałam jego rzecz. Zadbalam. I znów byłam winna.

Powoli przeszłam do swojego pokoju, mijając salon, gdzie Kasia już głośno opowiadała koleżance przez telefon, jak to „teściowa znowu odstawia”. Śmiech w słuchawce był tak samo kłujący jak jej słowa.

Mój pokój wydawał się jedynym bezpiecznym miejscem w tym dużym, niegdyś przytulnym domu. Teraz brzęczał jak ul.

Nieustanne rozmowy, dziecięce wrzaski, telewizor, który nigdy nie milknął, trzaskanie drzwiami. Hałas. Tłok. I do szaleństwa samotna.

Usiadłam na skraju łóżka. Całe życie bałam się zostać sama. Bałam się, iż dzieci wyrosną i odlecą, a ja będę siedzieć w pustych pokojach. Jakaż byłam głupia.

Dopiero w pięćdziesiątym piątym roku życia zrozumiałam, iż najstraszniejsze to nie puste mieszkanie, ale dom pełen ludzi, dla których jesteś nikim.

Jesteś dla nich darmowym dodatkiem. Chodzącą funkcją, która ciągle zawodzi. Podaj, przynieś, upierz ale tylko tak, jak każą. Krok w lewo, krok w prawo i już przeszkadzasz, drażnisz, zawadzasz.

Wieczorem spróbowałam jeszcze raz. Syn siedział nad laptopem, nachmurzony.

Andrzeju, może porozmawiamy?

Mamo, nie widzisz, iż jestem zajęty? choćby nie podniósł wzroku.

Chciałam tylko…

Później, dobrze?

Ale to „później” nigdy nie nadeszło. On i Kasia mieli swoje życie, swoje plany, swoje rozmowy. A ja byłam… tłem. Jak stara kanapa czy znudzona lampa. Jakby tu, a jednak nie.

Zapukano do drzwi. To był Bartek.

Babciu, poczytaj podał mi książkę.

Serce radośnie drgnęło. Oto on, mój promyczek. Jedyny, dla którego…

Bartek! nagle w progu stanęła Kasia. Mówiłam, żeby nie zawracać babci głowy! Chodź, czas na tablet.

Zab

Idź do oryginalnego materiału