Dopiero w pięćdziesiątym piątym roku życia zrozumiałam, iż najstraszniejsze to nie puste mieszkanie, ale dom pełen ludzi, dla których jesteś nikim.
— Znowu kupiłaś nie ten chleb — głos synowej Kasi wbił się w uszy, gdy rozpakowywałam torby w kuchni. — Prosiłam bez drożdżowy. Już piąty raz.
Demonstracyjnie wzięła bochenek, który przyniosłam, i obracała go w dłoniach, jakby to była jakaś trująca gąsienica.
— Kasiu, zapomniałam, wybacz. Zawieruszyłam się.
— Zawsze się zawieruszasz, Annie Stanisławo. A my to potem mamy jeść. Bartuś może dostać alergii.
Rzuciła chleb na blat z miną, jakby robiła mi łaskę, nie wyrzucając go od razu do śmietnika.
Przełknęłam gulę, która stanęła w gardle. Mój wnuk Bartek miał sześć lat i nigdy w życiu nie miał alergii na zwykły chleb.
Do kuchni zajrzał syn.
— Mamo, nie widziałaś mojego niebieskiego swetra?
— Widziałam, Leszku. Jest w praniu, wczoraj…
— Po co? — choćby nie dał mi dokończyć. — Przecież chciałem go dziś założyć! No, mamo!
Zniknął, zostawiając mnie z tym jego zirytowanym „no, mamo”, które ostatnio bolało bardziej niż policzek. Uprałam jego rzecz. Zaopiekowałam się. I znów byłam winna.
Powoli poszłam do swojego pokoju, mijając salon, gdzie Kasia już głośno opowiadała koleżance przez telefon, jak to „teściowa znowu odstawia”. Śmiech w słuchawce był tak samo kłujący jak jej słowa.
Mój pokój wydawał się jedynym bezpiecznym miejscem w tym dużym, niegdyś przytulnym domu. Teraz brzęczał jak ul.
Ciągłe rozmowy, dziecięce wrzaski, nieustannie włączony telewizor, trzaskanie drzwiami. Hałas. Tłok. I do szaleństwa samotna.
Usiadłam na skraju łóżka. Całe życie bałam się zostać sama. Bałam się, iż dzieci dorosną i odlecą, a ja będę siedzieć w pustych pokojach. Jakaż byłam głupia.
Dopiero w pięćdziesiąt pięć lat zrozumiałam, iż najstraszniejsze to nie puste mieszkanie, ale dom pełen ludzi, dla których jesteś nikim.
Jesteś dla nich darmowym dodatkiem. Chodzącą funkcją, która ciągle zawodzi. Podaj, przynieś, upierz — ale tylko tak, jak oni każą. Krok w lewo, krok w prawo — i już przeszkadzasz, irytujesz, zawadzasz.
Wieczorem spróbowałam jeszcze raz. Leszek siedział nad laptopem, nachmurzony.
— Leszku, może porozmawiamy?
— Mamo, nie widzisz, iż jestem zajęty? — choćby nie podniósł wzroku.
— Chciałam tylko…
— Później, dobrze?
Ale to „później” nigdy nie nadeszło. On i Kasia mieli swoje życie, swoje plany, swoje rozmowy. A ja byłam… tłem. Jak stara kanapa czy znudzona lampa. Jakby była, a jakby jej nie było.
Zapukano do drzwi. To był Bartek.
— Babciu, poczytaj — podsunął mi książkę.
Serce zabiło radośnie. Oto on, mój promyczek. Jedyny, dla którego…
— Bartek! — nagle w drzwiach stanęła Kasia. — Mówiłam, żeby nie zawracać babci głowy! Chodź, masz czas na tablet.
Zab