Pierwszy raz to ja byłam chora
– Jestem po pięćdziesiątce, od lat pracuję jako księgowa, wiecznie przy komputerze. Nic dziwnego, iż nabawiłam się cieśni nadgarstka w prawej ręce. Lewa też pobolewa, ale jeszcze wytrzymuję – mówi Lucyna.
Ból w dominującej dłoni był już tak uciążliwy, iż Lucyna w końcu zdecydowała się na operację. Musiała czekać w kolejce na zabieg, nie miała wpływu na wybór terminu.
- Z prawdziwą ulgą przyjęłam, iż zabieg odbędzie się na początku zeszłorocznego grudnia – opowiada kobieta. – Chciałam mieć to za sobą, w końcu wrócić do normalnego życia. Przez ostatnie pół roku byłam wiecznie na pigułkach przeciwbólowych, bo dosłownie nic nie mogłam zrobić w domu, a całe gospodarstwo jest na mojej głowie. Mąż jest wychowany w konserwatywnym przekonaniu, iż do niego należą męskie zajęcia, czyli na przykład dbanie o samochód. Wozi go na przegląd, do mechanika, albo na myjnię, czy na stację paliw, bardzo często przesiaduje w garażu. Nie wiem, co tam robi. Zajmuje się naprawami w domu. Czyli, gdy zapcha się zlew, to wzywa hydraulika i stoi przy nim, gdy ten przepycha rury. W swoim grafiku prac domowych ma także malowanie mieszkania, w tym wypadku wzywa ekipę malarską, też przy nich stoi i nadzoruje pracę. Woził mnie, raz na tydzień, do dużego sklepu abym mogła zrobić zakupy, wtedy spacerował po galerii i oglądał się za atrakcyjnymi, młodym dziewczynami – widziałam to. Nie powiem, zawsze wnosił cięższe siatki do domu. No i co często podkreślał w towarzystwie, bez niego, ja, jako słaba kobieta, nic nie zrobię, jeżeli trzeba będzie wnieść szafę na piętro w domu. Panowie serdecznie się śmiali, jakie to zabawne i demaskujące ten kobiecy feminizm.
Lucyna jest matką dwóch synów. Obaj już się wykształcili, pracują zawodowo i mają swoje rodziny. Nie mieszkają z rodzicami. Tak jak ojciec, skończyli politechnikę i są inżynierami.
- Zostali wychowani w duchu „prawdziwych mężczyzn”, czyli nie dotykają babskich zajęć w domu – przyznaje Lucyna. – Ale to też moja wina, bo nie byłam zbyt stanowcza, żeby ich czegoś nauczyć, gdy razem z ojcem zasiadali na kanapach lub przy stole i czekali na obsługę. A ja, jak naprawdę „głupia kobieta”, wracałam z pracy zawodowej, zakasywałam rękawy i zasuwałam w kuchni, by moi mężczyźni mieli smaczny posiłek. Gdy się najedli, wstawali od stołu i szli do swoich zajęć, a ja sprzątałam ze stołu, myłam gary i jeszcze piekłam im jakiś ciasto, żeby im dogodzić. Teraz się zastanawiam, co ja miałam w głowie?
Lucyna dbała o dom, ale nie dbałą o siebie. Przez lata sprzątania, prania, prasowania zupełnie się zapuściła.
- Zajadałam stres, wchłaniałam resztki po moich panach, żeby się nie zmarnowało – przypomina swoje postępowanie. – Z domu rodzinnego byłam nauczona oszczędzania, to samo dotyczyło ubrań dla siebie, fryzjera, kosmetyczki. Chociaż zarabiałam i to wcale nie mało, to pieniądze szły na dom, dodatkowe zajęcia dla synów, wakacje i różne gadżety, a potem na samochody dla synów, mieszkania dla synów. Wszystko dla nich, nic dla mnie. Ja byłam na końcu.
Lucyna chodziła po sklepach z używaną odzieżą i kupowała stare ubrania. Czasami coś z metką i była wtedy dumna, iż tak jej się poszczęściło. Potem ubierała się w chińskich sklepach, bo tanio. Nie żałowała sobie tylko na dezodoranty i płyn do kąpieli w znanym sklepie z produktami kosmetycznymi. Kąpiel w pachnącej wodzie z pianą i ładny zapach na co dzień, to był jej jedyny „grzeszny” luksus i relaks.
- Nie malowałam się, gdy zaczęłam siwieć, też nie używałam farb – wspomina. – Nie wiem dlaczego ja to sobie wmówiłam, iż kobieta ma się starzeć z godnością i ma być taka „jaką ja Bóg stworzył”? Patrzyłam z pogardą i wyższością na te wszystkie eleganckie, zadbane koleżanki z pracy, lub panie na ulicy. Sama wyglądałam jak jakiś kocmołuch! Chyba mi rozum odebrało.
Chwila prawdy
Przyszedł termin zabiegu. Lucyna dobrze go zniosła. Wróciła do domu, a tam straszny bałagan.
– Mąż był nadąsany, nic nie robił, uznał, iż jak wrócę ze szpitala to od razu znowu zacznę sprzątać i gotować – opowiada Lucyna. - Ale zalecenia operacyjne wyraźnie zakazują jakichkolwiek prac operowaną - prawą ręką, przez czas kilku tygodni. Coś próbowałam robić lewą ręką, ale skończyło się stłuczeniem talerza i upuszczeniem garnka, pełnego gorącej zupy, na podłogę w kuchni. Mąż na mnie nakrzyczał, a ja się popłakałam. Usłyszałam, iż się do niczego nie nadaję, jestem bezużyteczna i on nie wie, po co mnie trzyma!
Mąż Lucyny zaczął się stołować w mieście. przez cały czas nie miał zamiaru sprzątać w domu. Lucyna musiała prosić synów o zrobienie zakupów i odkurzenie domu. Jeden i drugi zrobili to z wielką niechęcią. Synowych nie miała śmiałości prosić, miały małe dzieci i swoje domy na głowie, bo jej synowie, jak ojciec, nic nie robili. Wtedy nagle zrozumiała, iż sama dołożyła się do tego kanonu „prawdziwych mężczyzn”, którzy palcem nie kiwną.
- Zrobiło mi się wstyd za swoją naiwność i taką bezmyślność – przyznaje. – Kogo ja krzywdziłam wyręczając mężczyzn we wszystkim? - siebie i inne kobiety. Przecież nikt, czyli mój maż, moi synowie, tego nie doceniali, brali to jako oczywistość i powinność kobiet.
Lucyna uświadomiła sobie, iż kobiety, niezależnie czy pracują zawodowo, zajmują się wychowaniem dzieci, pomocą chorym i starym członkom rodziny, mają od dziecka wkładane do głowy, iż mają być „dobrą żoną”. Poświęcać się.
- Ale to nie koniec – opowiada. – Mąż zadzwonił przy mnie do starszego syna i z wielkimi pretensjami oznajmił, iż jak zwykle nawaliłam, bo sobie wymyśliłam operację w święta, więc teraz nie ma kto zająć się Wigilią. Potem bezczelnie wprosił się na wieczerzę, sam. Na kolejny dzień wprosił się do drugiego syna. A starszy syn dopiero w dzień Wigilii, chyba namówiony przez synową, zadzwonił i zaprosił mnie też. Podziękowałam i powiedziałam, iż złapałam przeziębienie, mogę zarażać i lepiej zostanę w łóżku. Zbytnio nie nalegał. Młodszy zadzwonił złożyć życzenia. Synowie dopiero po świętach podrzucili mi ciasto i trochę jedzenia, tego, które im zostało. Cóż, sama ich tak nauczyłam.
Mąż Lucyny był przez cały czas obrażony, bo jak z goryczą uważa Lucyna, „robot wielofunkcyjny” był przez cały czas popsuty. Gdy była sama w domu, stanęła przed lustrem i spostrzegła siebie taką jaką widzą ją inni. Znowu się popłakała.
Co ja z siebie zrobiłam?
- Zobaczyłam otyłą, szarą na twarzy, pomarszczoną, siwą, pospolitą babę – stwierdza Lucyna. – A przecież kiedyś byłam ładną dziewczyną. Byłam załamana. Miałam depresję.
Lucyna dotrwała do momentu gdy mogła samodzielnie poruszać dłonią, zaczęła na powrót zajmować się domem. Miała dużo do nadrobienia.
- Mąż łaskawie zaczął się do mnie odzywać – przyznaje. - Wróciłam do pracy. Byłam w takim stanie, iż koleżanka się przestraszyła, iż mam jakąś nieuleczalną chorobę. Wymogła na mnie wyznanie, co ze mną się dzieje. W końcu szczerze opowiedziałam jak wygląda moje życie. Złapała się za głowę.
Koleżanka Lucyny zrozumiała, co ona przeżywa. Sama miała podobnego ojca, potulną matkę, a potem męża, który ją źle traktował. Odeszła, gdy małżonek ją pobił. Sama wychowywała córkę i poradziła sobie z życiem bez „głowy rodziny”.
- Przekonała mnie, abym poszła do psychologa, trafiłam też do psychiatry – mówi Lucyna. – Leki i sesje z doświadczonym terapeutą uświadomiły mi, w jakim punkcie życia jestem i co mogę zrobić, aby moje życie w końcu było moje. Koleżanka zabrała mnie do swojej fryzjerki, choćby bym nie pomyślała, iż zwykłe obcięcie włosów i zmiana koloru tak może odmienić człowieka! Zrobiło mi się wstyd, iż bezmyślnie krytykowałam inne kobiety, które ze sobą coś robiły, by czuć się dobrze. To ja byłam śmieszna, nie one. Gdy mąż mnie zobaczył mnie w nowej odsłonie, to się wydarł, iż wydaję pieniądze na głupoty. Zamilkł, gdy powiedziałam, iż to moje pieniądze. Na tym nie skończyłam zmian w swoim życiu. W końcu się odważyłam.
Lucyna przestała gotować obiady w każdy dzień tygodnia. Robi je tyko w weekend, ma wtedy czas i chętnie sama zjada domowy posiłek. Wyprowadziła się do innego pokoju, nie śpi już mężem. Kupiła zmywarkę za swoje pieniądze i nie zabiera brudnych naczyń męża ze stołu. Leżą dopóki sam nie zapakuje do zmywarki. Nie pierze i nie prasuje jego rzeczy.. Jego rzucone byle gdzie skarpetki piętrzą się po kątach, bo je tam zmiata. Mąż odmówił podziału sprzątania, więc zalega w brudnej sypialni. Ona myje łazienkę, czego też odmówił, ale ona by tam brudu nie zniosła. Mąż nie chciał się dogadać w kwestii zakupów, więc Lucyna robi tylko dla siebie. Żeby nie dźwigać toreb, bierze taksówkę. Mąż przywłaszczył sobie wspólny samochód.
- Chodzi w pomiętych rzeczach, czasami nieświeżych, z miną męczennika - przyznaje Lucja. - Wszystkim opowiada, jaką jestem podłą żoną. Jakoś nie widzę tłumu kandydatek, które by chciały być jego służącymi. A ja, przez to, iż nie gotuję i nie piekę dla moich panów, schudłam! No i synowie już mnie nie odwiedzają, bo nie ma po co, nie najedzą się smakołyków. Mnie też jakoś nie zapraszają. Przynajmniej wiem, jaka to była ich miłość do mamy. Przykre, ale to też moja wina. Mam za to czas na dobrą książkę czy serial w telewizji. Jak nigdy przedtem.
Lucyna postanowiła więc, iż tym razem żadnych świat w domu nie będzie. Poprzednie spędziła sama płacząc, nie ma ochoty ani na powtórkę, ani na tyranie w kuchni.
- Nic z tego, wykupiłam wyjazd na pasterkę do Watykanu – oznajmia. - Koniec z sutymi świętami u mamusi. Jeszcze nie poinformowałam o wyjeździe. Mąż coś podejrzewa, bo kupiłam walizkę i powoli kompletuję ubrania na wyjazd. Nie obchodzi mnie jednak reakcja rodziny. Ich też nie obchodziło to, iż sama w domu spędzałam święta.









