W małżeństwie, ale w samotności

twojacena.pl 2 dni temu

Walentyna Nowak stała na progu z zakupową siatką, głową kręcąc ze zdumienia.
Irenko, wytłumacz mi to. Masz męża czy nie? Wczoraj widziałam Wojtka wychodzącego z twojego mieszkania, a dziś rano spotkałam go koło metra z jakąś blondynką!

Irena westchnęła, odłożyła gazetę i zaprosiła sąsiadkę do kuchni. Właśnie szykowała się do parzenia herbaty.
Siadaj, Walentyno. Sprawa nie jest taka prosta. Tak, Wojciech jest moim mężem. Oficjalnie. Pieczątka w dowodzie od siedmiu lat. Ale mieszkamy osobno. Każde we własnym mieszkaniu.

Jak to osobno? sąsiadka opadła na krzesło, gotowa do długiej pogawędki. Jakaś to rodzina? Po co w ogóle za mąż wychodziłaś?

Irena postawiła przed gością filiżankę, usiadła naprzeciwko. Za oknem mżył październikowy deszcz, krople spływały po szybie jak łzy. W identyczny dzień przed siedmioma laty podali wspólnie wniosek do urzędu stanu cywilnego.
Wychodziłam z miłości, oczywiście. Myślałam, iż będziemy żyć jak zwyczajni ludzie. Dzieci, działka, wspólny dom. Ale nie! Irena gorzko się uśmiechnęła. Po pół roku zrozumiałam, iż jesteśmy jak woda i ogień. On uwielbia tłumne spotkania, ja ciszę. On rozrzuca wszystko, ja chcę porządku. On czasem tydzień bez kąpieli, ja bez prysznica ani dnia.

To czemu się nie rozwieść? machnęła ręką Walentyna. Po co to cierpienie?

I tu zaczyna się najciekawsze. Rozwieść się nie możemy. Mieszkanie mamy jedno, wspólne, sprywatyzowane jeszcze przed ślubem. Kupowaliśmy je razem, płaciliśmy po połowie. Wojtek mówi: rozwieśmy się, to musimy sprzedać mieszkanie, podzielić pieniądze. A dokąd pójdziemy? Wynajmować? Tacy młodzi już nie jesteśmy, ja mam czterdzieści trzy lata, on czterdzieści pięć. Skąd wziąć pieniądze na czynsz?

Walentyna zamyśliła się. Problem był jej znany.
I coś wymyśliliście?

Ano to. Wojtek zostaje w tamtym mieszkaniu, a ja kupiłam sobie malutkie kawalerki na peryferiach. Taniutkie, ale własne. Spłacam kredyt, ale nikt mi nie przeszkadza. Przychodzi do mnie czasem, gdy nudzi mu się samemu. Pogonimy starą babę, jak dawni znajomi. Potem idzie do siebie.

I długo tak żyjecie? sąsiadka obserwowała Irenę z zaciekawieniem. Kobieta wyglądała na zmęczoną, ale pogodzoną.
Nie wiem. Póki co nam odpowiada. Oficjalnie jesteśmy małżeństwem, w papierach nie trzeba nic zmieniać, w pracy nikt zbędnie nie pyta. A i tak każdy żyje po swojemu.

Gdy Walentyna wyszła, Irena długo siedziała przy oknie, dopijając wystygłą herbatę. Deszcz nasilał się, a w jego szumie słyszała głosy przeszłości.

Poznali się w pracy. On był kierownikiemnikiem działu zaopatrzenia, ona główną księgową. Wysoki, postawny, z dobrymi oczami i urokliwym uśmiechem. Irena od razu poczuła sympatię.

Ireno Zofijówna, dotrzymałabyś mi towarzystwa w przerwie obiadowej? podszedł do jej biurka w ów pamiętny czwartek. Znam dobre bistro niedaleko.

Zgodziła się. Potem drugie spotkanie, trzecie. Wojciech był interesującym rozmówcą, dużo czytał, znał sztukę. Gadali o książkach, kinie, podróżach.
Jest z panią tak łatwo wyznał po miesiącu. Rozumie mnie pani bez słów.

Irena też czuła się przy nim dobrze. Po rozwodzie z pierwszym mężem minęło pięć lat, niemal zwątpiła w spotkanie bratniej duszy.
Wojciech też był rozwiedziony, bezdzietny. Mieszkał sam w trzypokojowym mieszkaniu odziedziczonym po rodzicach.
Zbyt duża kawalerka dla jednej osoby żałował się. Sprzedać szkoda, rodzinny dom.

Pół roku się spotykali, później Wojciech oświadczył się. Wesele wyprawili skromne, tylko najbliższa rodzina i przyjaciele.

Pierwsze miesiące wspólnego życia minęły w euforii. Zdawało się, iż wszystkie trudności można pokonać, a różnice zdań to błahostki.

Stopniowo błahostki przeradzały się jednak w fundament niezgody.
Wojtku, nie zostawiaj brudnych naczyń w zlewie! Irena kolejny raz zirytowana spoglądała na stos talerzy.
Już, jutro pozmywam mąż opędzał się, wpatrzony w telewizor.
Jutro, pojutrze… A potem resztki zasychają i trudno umyć!
Tylko się nie spinaj. Rozluźnij się trochę.

Irena nie mogła się rozluźnić. Bałagan działał na nią przygnębiająco. Wojciech natomiast w przesadnej czystości czuł się nieswojo.
Jak w szpitalu u ciebie żalił się. Wszystko wysterylizowane, bez śladu życia. Dom powinien być po domowemu.
Po domowemu nie znaczy brudno!

Kłócili się częściej. Raz o naczynia, raz o porozrzucane ciuchy, raz o przyjaciół Wojtka, którzy potrafili zjawić się na herbatce o północy.

Nie wyrabiam przyznała się siostrze Halinie przez telefon. Jesteśmy jak z innej planety.
Spróbuj dostosować się
Irena siedziała przy oknie, gładząc Mruczka po miękkim futerku, i uśmiechnęła się lekko do odbijającego się w szybie spokojnego odbicia własnej twarzy, pewna, iż jej wybór samotności w małżeństwie był najlepszy z możliwych rozwiązań.

Idź do oryginalnego materiału