Mój dzień urodzin był wczoraj i, szczerze mówiąc, przez cały czas nie wiem, czy to była totalna klapa, czy najbardziej epicka impreza w moim życiu.
Zacznę od tego, iż jak naiwna dusza, zorganizowanie wszystkiego powierzyłam mojej najlepszej przyjaciółce, Kasi. Przysięgała, iż będzie “na najwyższym poziomie”, iż stół będzie uginał się od wykwintnych dań, a goście będą zachwyceni. No cóż, Kasia! Gdy wróciłam po pracy do domu, powitał mnie widok godny komedii o nieudanych imprezach.
W salonie na stole panował prawdziwy chaos. Resztki wędlin i serów, lekko wysuszonych, leżały pomiędzy oliwkami, których chyba nikt choćby nie tknął. Warzywa – ogórki, pomidory i jakiś zwiędły paprykarz – wyglądały, jakby były pokrojone jeszcze w zeszły poniedziałek. Podejrzewam, iż Kasia po prostu wyjęła z lodówki, co było pod ręką, i nazwała to “urodzinowym przyjęciem”. Butelki z winem, sokiem i czymś gazowanym stały w nieładzie, a niektóre były już w połowie puste. Najwyraźniej ktoś zaczął imprezę beze mnie.
Kasia, witając mnie w progu, promieniała jak choinka. “No i jak? Super, prawda?” – zapytała, dumna wskazując na ten kulinarny armagedon. Skinęłam tylko głową, ukrywając zdumienie. Nie chciałam urazić przyjaciółki, która, widać, starała się najlepiej, jak umiała. Ale w głowie wirowała mi tylko jedna myśl: “Kto adekwatnie je wysuszoną szynkę na urodzinach?”
Mój brat, Marek, jak zawsze, postanowił dorzucić swoje trzy grosze do tej absurdownicy. Przyniósł tort, który najwyraźniej przeszedł prawdziwą drogę przez mękę. Pudełko było pogniecione, krem rozsmarował się po wewnętrznej stronie pokrywki, a napis “Sto lat!” zamienił się w coś przypominającego abstrakcyjny obraz Picassa. “Sam wybierałem!” – oznajmił dumnie, stawiając tort na stole. Spojrzałam na to dzieło cukierniczej sztuki i uznałam, iż zapalę świeczki w takiej formie – może w półmroku nikt nie zauważy jego opłakanego stanu. Ale Marek był tak z siebie zadowolony, iż nie miałam serca go zawieść. W końcu to mój brat, a jego entuzjazm zawsze przewyższa wszelkie wpadki.
Ania, moja koleżanka z pracy, też się postarała. Podarowała mi zestaw kosmetyków, który – sądząc po lekko zniszczonym opakowaniu – od dawna zbierał kurz w jej domu. “Pomyślałam, iż ci się przyda!” – powiedziała z tak szczerym uśmiechem, iż nie sposób było się obrazić. No cóż, przynajmniej coś nowego wyląduje w łazience. Choć, prawdę mówiąc, już wiedziałam, iż ten krem o zapachu “kwitnącej wiśni” okaże się zbyt lepki, a tusz – zaschnięty. Ale to już szczegóły.
Goście też dodali swojego kolorytu. Ktoś przyniósł karaoke i już pół godziny później cały dom rozbrzmiewał niezgrabnym śpiewaniem przebojów z lat dziewięćdziesiątych. Kasia, pod wpływem kilku kieliszków wina, uznała, iż jest wcieleniem Whitney Houston, i zaczęła wykonywać “I Will Always Love You” z takim zapałem, iż sąsiedzi pewnie do dzisiaj o tym rozmawiają. Marek, nie chcąc być gorszy, dołączył z piosenką “Niepełnosprawni” – co wywołało salwy śmiechu u reszty gości.
O północy stół wyglądał jeszcze gorzej, ale humory dopisywały. Śmialiśmy się z absurdalnych prezentów, wspominaliśmy dawne historie, a choćby urządziliśmy konkurs na najzabawniejszy toast. Wygrała Ania, która życzyła mi “tyle szczęścia, żeby nie zmieściło się do walizki, ale żeby jednocześnie nie ważyło jak walizka z cegłami”. Do dziś nie wiem, co miała na myśli, ale zabrzmiało to genialnie.
Gdy goście zaczęli się rozchodzić, spojrzałam na ten bałagan w salonie i zrozumiałam, iż tej imprezy na pewno nie zapomnę. Tak, stół odbiegał od ideału, tort przypominał ofiarę trzęsienia ziemi, a prezenty budziły raczej wątpliwości niż zachwyt. Ale było tyle śmiechu, ciepła i absurdu, iż nie zamieniłabym tego wieczoru na nic innego. Kasia, Marek, Ania i reszta sprawili, iż moje urodziny były takie, jakie powinny być – prawdziwe, spontaniczne i trochę szalone.
Następnym razem pewnie sama zabiorę się za organizację. Albo chociaż schowam wyschniętą szynkę przed przyjściem gości. Ale szczerze? Takie imprezy to właśnie prawdziwe życie. I już nie mogę doczekać się kolejnych urodzin, żeby zobaczyć, jak jeszcze moi bliscy mnie zaskoczą.