Zmierzch lata: nowe życie
W małym miasteczku u stóp Beskidów żyła Anna, której życie przez długie lata związane było z lokalną drukarnią. Znała każdy zakamarek swojej pracy, kochała ją całym sercem, ale w wieku pięćdziesięciu lat zmęczenie niczym ciężki kamień spadło jej na barki.
Z mężem, Bogdanem, wychowali dwie córki. Obie za_{łożyły już rodziny i wyjechały do dużych miast, zostawiając Annę z tęsknotą za ich śmiechem i rzadkimi wizytami wnuków. Dzwoniła do nich prawie każdego wieczoru, łapczywie chwytając się każdej nowiny, ale w ostatnich latach jej własne opowieści stawały się coraz bardziej ponure. Zmęczenie ściskało jej serce, a euforia uciekała jak piasek między palcami.
Bogdan przeszedł na emeryturę werszej niż Anna – był od niej starszy o dziesięć lat. To było jego drugie małżeństwo, i początkowo ich życie płynęło spokojnie. Ale w ostatnich latach Bogdan coraz częściej sięgał po kieliszek, co doprowadzało Annę do szału. W takich chwilach stawał się obcy – nie mogła na niego patrzeć bez bólu. On z kolei złościł się, odganiając jej prośby o zdrowsze życie.
Jedyną pociechą dla Anny były sąsiadki – Krystyna i Jadwiga. Obie, kilka lat starsze, od pięciu lat cieszyły się emeryturą. Krystyna owdowiała, Jadwiga dawno się rozwiodła, a ich dzieci żyły własnym życiem w odległych miastach. Ale te kobiety, mimo wieku, pałały pasją do podróży.
— Jak wy to robicie, iż tyle podróżujecie? — dziwiła się Anna, patrząc na ich rozpromienione twarze.
— Żyjemy skromnie, Aniu — odpowiadała Krystyna. — Zawsze tak żyłyśmy. Jeźdźimy pociągiem drugą klasą, nie przepuszczamy pieniędzy. Wynajmujemy tanie pokoje, podróżujemy wiosną albo jesienią, kiedy ceny niższe. We dwie – taniej. Gotujemy same: sałatka, rybka usmażona – i już jesteśmy najedzone.
— Dokładnie — wtórowała Jadwiga. — Na święta i urodziny dzieci i przyjaciele wiedzą, co nam dać. Nie torty ani kwiaty, tylko pieniądze na wyjazdy! Wszystko planujemy: trasy, wycieczki, wydatki.
— Jak wam dobrze! — wzdychała Anna, ale w jej głosie było słychać smutek. — A ja nigdzie nie wyjeżdżam. Bogdan jak chmura gradowa siedzi na kanapie, czeka na mnie po pracy. Trzeba go nakarmić, wysłuchać, a ja po zmianie ledwo żyję.
— Weź urlop, namów go — proponowały przyjaciółki. — Pojedź z nami w Bieszczady! Tam góry, powietrze jak balsam. A może i jego zabierzesz?
— Co wy, zwariowałyście? — machnęła ręką Anna. — Bogdan nigdzie nie pojedzie. Przyjaciół nie ma, ochoty na ruch – też nie. Jak przeszedł na emeryturę, tak na kanapie osiadł. Je, śpi, telewizor ogląda.
— A spytaj — nalegały sąsiadki. — Nie decyduj za niego.
Ale Annie nie przyszło rozpocząć tej rozmowy. Jej świat runął, gdy u matki zdarzył się zawał. Myślała tylko o niej. Rodzice mieszkali w tym samym miasteczku, i ojciec, mimo swoich osiemdziesięciu lat, był przy matce. Ale Anna każdego dnia biegła do szpitala, ciesząc się każdą poprawą stanu mamy.
Bogdan zamiast wsparcia, złościł się. Drażniło go, iż żona wraca późno, a gdy Anna oznajmiła, iż zostanie u matki po jej wyjściu ze szpitala, wybuchnął:
— Tam jest ojciec, niech on się zajmuje! Po co ty tam? Pomyśl o sobie!
— A ty wstaniesz z kanapy, jeżeli zachoruję? — nie wytrzymała Anna. — Będziesz mógł się mną zaopiekować?
Bogdan milczał, a to milczenie bolało bardziej niż słowa.
Miesiąc Anna mieszkała u rodziców, wracając do domu tylko na weekendy. Wiedząc, iż sprawdzi, Bogdan starał się nie pić. Anna zaś, wracając, sprzątała, gotowała na kilka dni.
— Jedz, podgrzewaj, nie żyj na suchym chlebie — prosiła, ale Bogdan tylko machał ręką, zły, iż żona „porzuciła” go dla rodziców.
Mama poczuła się lepiej, zaczęła chodzić, jeździć do lekarza. Anna wróciła do domu, ale euforia nie trwała długo. Po trzech miesiącach matka zmarła na kolejny zawał.
— No to twoja matka ułatwiła ci życie — rzucił zimno Bogdan. — Teraz będziemy żyć normalnie.
Te słowa jak nóż przeszyły jej serce. Anna wybuchnęła płaczem, siedząc na kanapie.
— Normalnie? — głos jej drżał. — Całe życie harowałam dla rodziny! Wychowałam córki, pracowałam na dwóch etatach, szyłam po nocach, żeby je wykształcić. A teraz marzę o emeryturze, żeby choć trochę pożyć dla siebie, pojeździć, jak moje przyjaciółki!
— Tylko o sobie myślisz! — wybuchnął Bogdan. — Ja też pracowałem, też się męczyłem. Myślałem, iż na emeryturze pojedziemy do sanatoriów, leczyć się będziemy. Mam problemy z krążeniem, ciśnienie, bóle głowy! A ty mnie zostawiasz dla starych rodziców.
— A spróbowałbyś przestać pić? — odcięła się Anna. — Wezwij taksówkę, jedź do lekarzy, do sanatorium – kto ci zabrania? Ja cię rozpieszczałam, całe życie za rękę prowadziłam, a ty choćby w domu nie pomagałeś. A ja nie jestem ze stali! I mój ojciec jest na krawędzi, widziałeś, jak źle wyglądał na pogrzebie. Mama prosiła, żeby się nim zająć…
— I co, znowu do niego pójdziesz? — oburzył się Bogdan. — Ja też nie młody. Nie można kogoś wynająć? W ogóle mam żonę?
Anna, nie mogąc odpowiedzieć, wyszła do kuchni. Po pół godzinie Bogdan podszedł, objął ją za ramiona.
— Pogalopowałem, wybacz. Chcę, żebyśmy byli razem — cicho powiedział.
— Rodziców też kocham — odparła Anna. — Tobie się udało, iż twoi odeszli szybko, a siostra zajęła się opieką. Nie zapominaj.
Miesiąc później ojciec Anny dostał udaru. Nie udało się go postawić na nogi – żal po stracie żony złamał starca. Anna zabrała ojca do siebie, oddając mu swoją sypialnię. Dwa lata opiekowała się nim, nie rzucając pracy, aby dotrwać do emerytury. Bogdan, ku jej zaskoczeniu, zaczął pomagać: karmił ojca, podawał leki, gdy Anna była w pracy.
Gdy ojca zabrakło, Anna przeszła naAnna wreszcie odetchnęła pełną piersią, bo na emeryturze odkryła, iż życie potrafi być piękne choćby po pięćdziesiątce.