Tutaj zjemy porządnie, nie twoje paskudztwo!” – syknął mężczyzna przy stole. Ale moja odpowiedź na jego talerzu sprawiła, iż zbladł.

twojacena.pl 5 godzin temu

Dawno, dawno temu, w jednym z polskich miasteczek, żyła para Jan i jego żona, Zofia. Pewnego dnia, podczas obiadu w gospodzie, Jan mruknął pod nosem: No, tu to można zjeść porządnie, a nie twoje wodzianki! ale moja odpowiedź na jego talerzu sprawiła, iż zbladł jak ściana.

Ci, co długo w małżeństwie żyją, wiedzą: mężowie bywają dwóch rodzajów. Jedni jedzą wszystko, co im podasz, i jeszcze podziękują. Drudzy tacy jak mój Jan. Dla niego każde moje danie było pretekstem do narzekań.

Przez trzydzieści lat naszego wspólnego życia słyszałam tylko jedno: Znowu zupa przesolona! Ziemniaki niedogotowane! U mojej matki kotlety były puszyste, a nie jak twoje podeszwy! Prawdziwy skarb, nie charakter!

Szczerze mówiąc, zaczęłam już wątpić w swoje umiejętności. Starałam się, dziewczęta, jak oszalała! Kupowałam książki kucharskie, oglądałam programy o gotowaniu. Przyrządzałam mu żur w chlebie, pieczoną gęś z jabłkami na Wigilię, bigos gotowałam godzinami. A w odpowiedzi wiecznie kwaśna mina i porównania do jego zmarłej matki.

W ostatnich latach doszło jeszcze jedno. Z powodu nadwagi Jan zaczął mieć problemy ze zdrowiem: ciśnienie skakało, cholesterol w górę.

Lekarz, starszy i surowy, powiedział mu wprost: Janie Kowalski, jeszcze jeden taki atak i możesz nie wstać. Żadnych smażonych, tłustych, słonych potraw. Tylko dieta, inaczej się nie da. A kto, jak myślicie, pilnował tej diety? Oczywiście ja.

Gotowałam wszystko na parze, duszone bez tłuszczu, soliłam dopiero na talerzu. A w zamian słuchałam pomruków, iż go głodzę i karmię trawą. Trzeba mieć anielską cierpliwość!

Gdy wybraliśmy się na wczasy do hotelu z systemem all inclusive, westchnęłam z ulgą. Myślałam, iż wreszcie odpocznę i od kuchni, i od krytyki. Niech je, co chce, niech zobaczy, iż restauracyjne jedzenie nie zawsze lepsze niż domowe. Jakże się myliłam

Od pierwszego dnia wczasy zmieniły się w kulinarny koszmar. Na widok szwedzkiego stołu Jan stracił głowę. Krążył między półmiskami jak sęp.

Jego talerz wyglądał za każdym razem jak dzieło sztuki na dole tłusta kasza z boczkiem, na niej karkówka, obok sałatki z majonezem, a na wierzchu kawałek pizzy.

Delikatnie przypominałam:
Janku, lekarz przecież mówił ciśnienie pamiętasz, jak źle było zeszłego miesiąca?
A on tylko machnął ręką:
Nie marudź, kobieto! Jestem na wczasach! Zapłaciłem pieniądze jem, co chcę! Od twoich dietetycznych pomyj wreszcie odpocznę!

I tak siedział naprzeciwko, mlaskał tak, iż cała sala słyszała, wcinał wszystko, a ja cicho skubałam liść sałaty, czując się jak opiekunka przy żywym trup

Idź do oryginalnego materiału