„Mąż ma trzydzieści lat, a wciąż jest pod skrzydłem mamy… To niszczy naszą rodzinę”
Gdy wychodziłam za Krzysztofa, nie mieliśmy własnego mieszkania ani środków na wynajem. Jego rodzice — zamożni, mieszkający w przestronnym trzypokojowym mieszkaniu w Poznaniu — zaproponowali, byśmy na początku zamieszkali z nimi. Wtedy wydawało mi się to rozsądne: teściowa zawsze była serdeczna, a z teściem też dogadywaliśmy się dobrze.
Wszystko zmieniło się, gdy urodziła się nasza córka. Powoli, niemal niezauważalnie. Dziś wiem: życie z rodzicami męża to ślepa uliczka. Zwłaszcza gdy twój mąż to rozpieszczony „synuś”, który ma trzydzieści lat, ale bez mamy nie potrafi choćby znaleźć skarpetek.
Krzysztof jest chirurgiem. Pracuje ciężko, często nocami. Szanuję to. Ale zabija mnie jego obojętność wobec dziecka. choćby w weekendy unika kontaktu, jakby to nie jego córka. Woli zamknąć się w gabinecie, przeglądać telefon albo „wyjść w pilnej sprawie”, niż wziąć dziewczynkę na ręce, pobawić się, nakarmić.
Gdy proszę go o pomoc — kup mleko, zostań z nią, gdy biorę prysznic — odwraca się do matki:
— Mamo, załatwisz to?
A ona, jakby to jej obowiązek, pędzi spełniać prośby:
— Jasne, synku, ty się przecież tak męczysz…
On się męczy. A ja? Wstaję nocą, karmię, spaceruję, pierzę, sprzątam. A on choćby nie słyszy płaczu, bo śpi w drugim pokoju. Bo „hałas mu przeszkadza”. Gdy ryczy przez sen:
— Zajmij się wreszcie tym dzieckiem! — duszę w sobie łzy.
Milczę. Bo córka jest przy mnie. Bo nie mam siły na kłótnie.
Najgorsze? To, jak teściowa go usprawiedliwia. Dla niej to idealny mężczyzna: wzorowy ojciec, kochający mąż. „On pracuje! Ty powinnaś go wspierać!”. A o mnie? Ani słowa. Jakbym była tylko dodatkiem do wnuczki.
Próbowałam rozmawiać:
— Pani Halino, pani go rozpuszcza. Gdyby nie pani, nauczyłby się odpowiedzialności.
— Co ty pleciesz? — obraża się. — To ty nie potrafisz go docenić!
Patrzę na nią i nie poznaję kobiety, którą podziwiałam. Widzę matkę, która nie umie puścić syna, by stał się mężczyzną.
A on? Nie chce się zmieniać. Po co? Wygodnie: mama załatwi, żona zniesie.
Gdybyśmy od początku byli sami, wszystko byłoby inaczej. choćby w biedzie, ale uczciwie. Dzielilibyśmy obowiązki, rozumieli się nawzajem. On wiedziałby, iż rodzina to nie tylko zarabianie. Ale teraz… choćby nie rozumie, czemu jestem zła.
Czuję się tu obca. Jak gość, niania, sprzątaczka. A oni? Prawdziwa rodzina: mama i syn. Córka — ich zabawka.
Nie chcę tak dłużej. Nie mogę. Mam dość jego uciekania od dziecka, teściowej, która mnie zastępuje, uczucia, iż nikomu nie jestem potrzebna.
Jedyne wyjście? Wynająć mieszkanie. choćby maleńkie. Będzie trudno, ale damy radę. Będziemy prawdziwą rodziną: on — partner, nie „maminsynek”.
Został ostatni krok: powiedzieć mu: „Wyprowadzamy się”. Zobaczyć, co wybierze. jeżeli matkę — znaczy, nigdy nie był gotów na bycie mężem i ojcem.
A ja? Będę silna. Dla siebie. Dla córki. Dla życia bez kłamstw i „pomocy” teściowej. Zrobię to. Już niedługo.