Trzy skarby nad wodą

polregion.pl 6 godzin temu

Trzy rzeczy nad morzem

Jadwiga przyjechała do wynajętego domu nad Bałtykiem z jedną walizką. W środku były tylko trzy rzeczy: stary sweter po ojcu, pachnący szarym mydłem i wspomnieniami, niewywołana klisza z dziewięcioma klatkami i naklejką „na później”, oraz list. Zapieczętowany. Nie jej pismem. Gruba koperta z niebieskim paskiem na brzegu, jak obca nuta w znanym zdaniu.

Dom był skromny – skrzypiący, z odpadającym tynkiem. Krzywy daszek, wilgotny zapach drewna i cisza, której nie przerywał choćby głos radia. Wszystko tu było obce, ale w swoisty sposób szczere. Żadnych turystów, żadnego zgiełku – tylko luty, słone powietrze i długie przerwy. Dom zdawał się milczeć razem z nią – nie narzucał się, po prostu był. Jak człowiek, który nie ma rad, ale ma ramię.

Po pogrzebie matki Jadwiga nie mogła zostać w rodzinnym mieszkaniu. Każdy przedmiot tam krzyczał – koc, garnek, włącznik światła, choćby poranne słońce. Wszystko było przesiąknięte jej głosem. Wszystko dzwoniło nieobecnością. I Jadwiga wyjechała – nie uciec, ale zniknąć na chwilę, by nie zgubić się całkiem.

List leżał w starej szkatułce, którą matka wręczyła jej tuż przed odejściem. „Otwórz, kiedy będziesz gotowa” – powiedziała, patrząc jej prosto w oczy. Bez próśb, bez wyrzutów – tylko spojrzenie pełne znaczenia. Jadwiga nie mogła. Nie od razu. Ani następnego dnia, ani tydzień później. Trzymała kopertę blisko – brała do rąk, odkładała. Jakby waga papieru mogła podpowiedzieć, kiedy będzie „można”.

Morze nie uspokajało. Uderzało w brzeg uparcie, niemal ze złością. Szumiało jak pytanie bez odpowiedzi. Jadwiga wędrowała wzdłuż wody – płaszcz nasiąkał wilgocią, buty skrzypiały, sól osadzała się na skórze. Chciała stać się pusta – nie myśleć, nie czuć. Tylko iść. Aż serce zacznie bić ciszej.

Trzeciego dnia wzięła do rąk stary aparat fotograficzny. Powoli, jakby po raz pierwszy. Ustawiała obiektyw, jakby uczyła się żyć na nowo. Zrobiła osiem zdjęć: kamienie, stłuczone szkło, samotny but, swoje odbicie w witrynie – rozczochrane włosy, zmęczone oczy. Dziewiątej klatki nie dotknęła. Wycelowała w morze – i odłożyła. Nie teraz.

Wieczorem wyprała sweter. Ten sam – szorstki, ciężki, jej. Gdy woda w czajniku zaczynała wrzeć, stała w kuchni, słuchając skrzypienia ścian i samotności, rozlewającej się po pokoju. Aż nagle – postanowiła. Wyjęła list. Rozerwała brzeg. Papier trzaskał głośno, jak lód pod nogami.

„Jadwigo. jeżeli to czytasz, znaczy, iż jednak się zdecydowałam. Zawsze mówiłaś, iż nie chcesz wiedzieć, kim jest twój ojciec. Ale zostawiam ci wybór. W kopercie – namiar. Nie wiedział o tobie. Ale ty masz prawo. Wierzę, iż zrozumiesz, po co to teraz. choćby jeżeli nie pójdziesz dalej.

Z miłością. Mama.”

Telefon. Imię. Tylko jedna linijka. A w niej – cały inny świat, obcy i swój zarazem. Świat słów, spojrzeń i kroków, których nigdy nie znała. Wszystko stało się możliwe. I wszystko – przerażające.

Jadwiga siedziała przy oknie do późnej nocy. Herbata ostygła. Śnieg padał na piasek, jakby chciał uciszyć morze. Ale ono szumiało. Głośno. Uparcie. Jak głos w środku, który nie milknie.

Nie zadzwoniła. Nie dlatego, iż się bała. Dlatego, iż nie była gotowa usłyszeć.

Ale rano zrobiła dziewiątą fotografię. Siebie. W swetrze. Z listem w dłoni. Światło było miękkie, jakby wszystko wokół rozumiało: to ważna chwila. Patrzyła w obiektyw – nie po to, by zapamiętać. Ale by puścić.

A potem wyszła nad morze. Już nie chowając się. Wiatr bił w twarz, zakradał się pod kołnierz. Ale szła. Zostawiając ślady. Ciężkie. Prawdziwe. Jej.

Czasem trzy rzeczy to wszystko, czego potrzebujesz, by zrozumieć: jesteś tu. Żyjesz. I możesz wybrać, co dalej.

Idź do oryginalnego materiału