„Trzy lata temu teściowa wyrzuciła nas z dzieckiem na ulicę, a teraz ma pretensje, iż unikam kontaktu”

newskey24.com 1 tydzień temu

Minęły trzy lata, odkąd teściowa wyrzuciła mnie z dzieckiem na ulicę. Teraz ma do mnie pretensje, iż nie chcę z nią rozmawiać.

Mam trzydzieści lat, mieszkam w Warszawie, wychowuję syna i staram się wieść normalne życie. Ale wciąż noszę w sobie ból, który nie chce odejść. Bo trzy lata temu kobieta, którą uważałam za część rodziny, bez wahania wyrzuciła nas na bruk. A teraz dziwi się, dlaczego nie odzywam się do niej. Co więcej – jeszcze się obraża.

Poznałam Piotra na pierwszym roku studiów. Zakochaliśmy się naprawdę – bez imprez, bez gier, od razu było poważnie. Potem niespodziewanie zaszłam w ciążę. Mimo tabletek antykoncepcyjnych, test pokazał dwie kreski. Choć był strach, panika, łzy – choćby nie pomyślałam o aborcji. Piotr nie uciekł, nie spanikował – oświadczył się i wzięliśmy ślub.

Nie mieliśmy gdzie mieszkać. Moi rodzice żyją pod Lublinem, ja od siedemnastego roku mieszkałam w akademiku. Piotr od szesnastu lat żył sam – jego mama, Bożena, po drugim ślubie zamieszkała z nowym mężem w Krakowie, a dwupokojowe mieszkanie na Woli zostawiła synowi. Po ślubie „łaskawie” pozwoliła nam się tam wprowadzić.

Z początku było spokojnie. Studiowaliśmy, dorabialiśmy, czekaliśmy na dziecko. Starałam się utrzymywać porządek, gotowałam, sprzątałam, oszczędzałam każdą złotówkę. Wszystko się zmieniło, gdy Bożena zaczęła nas odwiedzać. Nie przychodziła – robiła rewizje. Otwierała szafy, sprawdzała podłogę pod łóżkiem, zdejmowała rękawiczki, by przejechać palcem po parapecie. Biegałam po mieszkaniu ze ścierką, byle tylko jej dogodzić. Ale choćbym nie wiem jak się starała – zawsze było źle.

„Dlaczego ręcznik wisi nie na środku?”, „Okruchy na dywanie w kuchni!”, „To nie żona, to katastrofa!” – takie słowa słyszałam non-stop.

Gdy urodził się nasz syn Jakub, było jeszcze gorzej. Ledwo miałam siłę spać i karmić dziecko, a teściowa żądała sterylnej czystości. Myłam mieszkanie trzy razy w tygodniu, ale to dla niej było za mało. Aż pewnego dnia oznajmiła:

— Za tydzień przyjeżdżam. jeżeli zobaczę choć jeden pył – wynoście się stąd!

Błagałam Piotra, by z nią porozmawiał. Spróbował. Ale Bożena była nieugięta. Gdy przyjechała i znalazła na balkonie swoje stare pudła, których nie ruszyłam, bo nie były moje – wybuchła awantura.

— Pakuj się i wracaj do swoich rodziców! A Piotr niech wybiera: z tobą, albo tutaj!

I Piotr mnie nie zdradził. Wyjechał ze mną do Lublina. Zamieszkaliśmy u moich rodziców. Wstawał o szóstej, jechał na zajęcia, potem do pracy, wracał nocą. Ja próbowałam zarabiać w internecie – ledwo starczało. Liczyliśmy każdy grosz, żywiąc się makaronem z jajkiem. Tylko dzięki pomocy rodziców przetrwaliśmy. I dzięki miłości.

Z czasem jakoś się ułożyło. Skończyliśmy studia, znaleźliśmy pracę, wynajęliśmy mieszkanie w Warszawie. Jakub podrósł, staliśmy się silną rodziną. Tylko ta wciąż bolała.

Bożena przez cały ten czas mieszka sama. Mieszkanie, z którego nas wyrzuciła, stoi puste. Czasem dzwoni do Piotra, pyta o wnuka, prosi o zdjęcia. On z nią rozmawia. Nie ma urazy. Ja nie potrafię. Dla mnie to zdrada. Zniszczyła nasze życie w najsłabszym momencie. Zostawiła nas bezbronnych.

— To moje mieszkanie! Miałam prawo! — mówi.

Może i prawo. Ale sumienie? Serce? Gdzie one były, gdy staliśmy na dworcu z dzieckiem i dwiema walizkami?

Nie jestem mściwa. Ale nie muszę wybaczać. I nie zamierzam wracać do jej życia.

Idź do oryginalnego materiału