Trudne szczęście
W piątek główna księgowa przyszła do pracy odświętnie ubrana, z butelką drogiego wina, tortem i paczką wędlin.
— Dziewczyny, po pracy nie rozchodzimy się, posiedzimy chwilę i uczcimy moje urodziny — oznajmiła.
Natychmiast wszyscy rzucili się ją ściskać i gratulować. Pogratulowała też Agnieszka. Przyszła do firmy jako zupełna niedoświadczona, dostawało się jej za błędy, ale szczerze uważała Danutę Marecką za swoją mentorkę. Tamta objęła Agnieszkę i szepnęła jej do ucha:
— Jeszcze trochę popracuję i przejdę na emeryturę. Ciebie, Aguś, zamierzam zasugerować na moje miejsce. Wierzę, iż dasz radę. Jesteś zdyscyplinowana, poważna…
Agnieszka nie zdążyła podziękować za zaufanie, gdy kolejna koleżanka podeszła z życzeniami.
Pracę skończyli wcześniej, oczyścili z papierów duży stół w gabinecie głównej księgowej, nakryli papierowym obrusem, ustawili wszystko, co znalazło się w lodówce. Na rozpoczęcie imprezy przyszedł dyrektor z szefami innych działów. Wręczył duży bukit róż i prezent. Znów zrobiło się gwarno. Agnieszka w zamieszaniu wymknęła się z gabinetu.
— A gdzie to się wybierasz? Dopiero co usiedliśmy — dogoniła ją na korytarzu koleżanka i przyjaciółka Krystyna.
— Muszę iść, ojciec sam w domu.
— Posiedziałabyś chociaż pół godziny, nic mu się nie stanie przez ten czas — powiedziała Krystyna.
— Nie namawiaj. Nie lubi, gdy się spóźniam, zacznie się denerwować, ciśnienie mu skoczy. W jego wieku to niebezpieczne.
— W jakim to wieku? Ile on ma?
— Siedemdziesiąt jeden — westchnęła Agnieszka.
— Czy to wiek? W tym wieku niektórzy mężczyźni jeszcze się zakochują i żenią…
— Naprawdę, Kryś, muszę iść. Przeproś za mnie. — Agnieszka odwróciła się, by odejść, ale Krystyna przytrzymała ją za rękę.
— Zamknęłaś się w klatce. Jesteś młoda, nie masz życia osobistego. Czy to normalne? Twój ojciec nie chce, żebyś miała rodzinę? Wnuków?
— O jakich wnukach mówisz? Mam już czterdzieści dwa…
— I co? Przedwcześnie się poddałaś. W takim tempie przeżyjesz ojca… Ojej, przepraszam — urwała Krystyna, dostrzegając karcące spojrzenie Agnieszki. — Ale kto ci powie prawdę, jak nie ja? Czy on jest chory?
— Nie, po prostu się starzeje, boi się umrzeć sam.
— Nie rozumiem cię, Aga. Twoja matka całe życie skakała wokół niego. I gdzie ona jest? Teraz ty…
— Dość. To moje życie. — Agnieszka wyrwała rękę i gwałtownie poszła korytarzem do swojego gabinetu po ubranie.
Krystyna patrzyła za nią ze smutkiem i współczuciem.
A na zewnątrz pachłoNa ulicy pachniało wiosną, a Agnieszka, idąc do domu, po raz pierwszy od dawna poczuła, iż może pozwolić sobie na odrobinę nadziei.