Przepraszam, pomyłka, nie jestem twoją narzeczoną.
I dlaczego to robimy
Ta historia wydarzyła się naprawdę i zakończyła się dość smutno dla jednej damy. A dokładniej – dla dwóch dam.
Zaczęło się wszystko dość banalnie.
Rodzice Wojtka od dawna chcieli go ożenić. No bo sami zobaczcie – przystojny, zdrowy chłopak, pracuje jako monter w zakładach zbrojeniowych, zarabia tam duże pieniądze, a przy tym wszystkim – chodzi jako kawaler. Przy tym, rodzicom dawał tylko część swojej pensji, a resztę pieniędzy po prostu przehulał. Wydawał je na różne rozrywki i restauracje, i choćby nie chciał kupić sobie samochodu. Choć mógłby zaoszczędzić na niego w pół roku, a choćby szybciej. A po co? Kiedy ma się pieniądze, można jeździć taksówkami. W ogóle – życie jak z bajki. Po pracy jesteś syty i pijany, a nikt nie ma prawa cię za to strofować. No, oprócz rodziców, oczywiście. Ale od tego są rodzice, żeby strofować syna. Więc niech strofują. Tak myślał Wojtek.
A jego mama i tata myśleli zupełnie inaczej. Myśleli, myśleli, i postanowili sprawę załatwić radykalnie.
Dogadali się z jedną kobietą imieniem Gabriela, która mieszkała na sąsiednim osiedlu, i która miała córkę w podobnym wieku – niby już powinna być zamężna, ale do tej pory nikt się nią nie interesował. I ta Gabriela, zaraz po rozmowie z rodzicami Wojtka, przyłapała go na wąskiej ścieżce. Zwabiła go do swojego domu pretekstem – żeby pomógł donieść ciężką torbę.
Wojtek był dobry z natury, więc zgodził się pomóc. A kobieta, w ramach wdzięczności, posadziła go w kuchni przy stole, polewając koniak. Wszystko odbywało się wesoło, życzliwie.
– My, Wojtek, to prości ludzie – mówiła – i bardzo cenimy dobroć u innych. Chcemy cię poczęstować za twoją pomoc.
Wojtek nie odmówił, skoro kobieta prosi. Wypił kieliszek, a ona nalała drugi. Mówiła, iż na dalszą drogę.
A wtedy do kuchni weszła jej córka, przedstawiając się jako Zosia. Wojtek z zaskoczenia uśmiechnął się, a szkoda. Bo Gabriela zaraz zaprosiła go ponownie do siebie na drugi dzień, niby na urodziny córki.
Wojtek, jako iż już był rozgrzany koniakiem, oczywiście się zgodził. Z czym długo zwlekać? Jutro sobota, można się zabawić.
I zabawił się. Tak, iż wstał w ich domu dopiero następnego dnia rano. A w poniedziałek pojechał od nich prosto do zakładu.
Wieczorem wrócił z pracy do domu i posępnie powiedział rodzicom:
– Wydaje mi się, iż wpadłem… Teraz trzeba będzie się żenić…
Matka z ojcem odetchnęli z ulgą i uśmiechnęli się.
Czas do ślubu minął szybko. A przecież zawsze tak jest – gdy jest dużo zamieszania, to czas nie idzie, a leci. A tu nawał: zamówić restaurację, uszyć garnitur i suknię panny młodej, znaleźć złote obrączki, te które się narzeczonej spodobają, zapłacić z góry transport dla pana młodego, narzeczonej oraz gości… No, Wojtek, obserwując jak jego pieniądze uciekają na nie wiadomo co, stawał się coraz bardziej ponury.
No, przynajmniej gdyby kochał tę Zosię. A tu… Przecież po prostu chlapnął pod wpływem alkoholu, prawie żartem: “Jak to porządny mężczyzna, chyba muszę się ożenić…”, a Zosia z matką chwyciły go w martwy uścisk. I co teraz, tylko za język człowiek ma cierpieć?
A szczęśliwa Zosia jeszcze i napomknęła:
– Przygotuj się, Wojtek, na wykup narzeczonej!
– Co? – zdziwił się. – Jaki wykup? Zróbmy po prostu tak. Przyjdę po ciebie, usiądziemy spokojnie do samochodu i pojedziemy do urzędu.
– Nie! – upierała się narzeczona. – Chcę, żeby wszystko było zgodnie z tym, jak mówi mama.
– Ach, jak mama mówi?.. – wycedził przez zęby Wojtek, i dlaczegoś znowu wspomniał pierwszy dzień ich znajomości. Ostatnie dni tylko i robił, iż przypominał sobie ten dzień, kiedy pomógł Gabrieli donieść rzeczy do domu. Przypominał sobie, i męczyły go podejrzenia. Domyślał się, iż ich znajomość z Zosią nie była zupełnie przypadkowa, a odbywała się według ściśle opracowanego scenariusza przyszłej teściowej.
Ale jednak nadszedł ten dzień, kiedy Wojtek, z ciężkim sercem włożył strój narzeczonego i pojechał wynajętym samochodem po narzeczoną. Jak głupiec pojechał. Przecież do sąsiedniego osiedla mógł przejść pieszo. Ale jak się okazało, tak nie wypadało. Trzeba, żeby wszyscy zobaczyli, iż narzeczony jedzie po narzeczoną.
Nie zdążył on wejść do adekwatnej klatki, gdzie mieszkała młoda, gdy ze wszystkich stron rzuciły się na niego druhny narzeczonej, z żądaniem zapłaty za każdy stopień, który przywiedzie go do szczęścia.
On, myślowo, splunął i raczej, żeby tylko się od niego odczepiły, wsunął druhnom wcześniej rozmienne banknoty. Już zaczynał się trząść, zarówno od tej ceremonii, ale bardziej – od myśli, iż niedługo w urzędzie skłamie, iż kocha narzeczoną.
Przeklinając – znów w myślach – wszystko na świecie, wszedł na drugie piętro, przeszedł przez otwarte drzwi tejże w cudzysłowie cudownej przynajmniej mieszkania, i zobaczył przed sobą nie jedną, a od razu pięć narzeczonych, które stały przed nim z twarzami osłoniętymi białą, grubą koronkową tkaniną.
A jedna z druhen narzeczonej z powagą ogłasza:
– Teraz pan młody musi za pierwszym razem zgadnąć, która z tych panien jest jego ukochaną Zosią. Za każdy błąd pan młody będzie musiał zapłacić wielki mandat!
– Ach, jeszcze trzeba płacić mandat? – mruknął głośno Wojtek, a wszyscy wokół zaśmiali się, biorąc jego słowa za żart.
Stał przez całą minutę, patrząc z nienawiścią na te dziewczyny, zdając sobie sprawę, iż ma coraz mniej czasu w wycofanie się. Obecni myśleli, iż usiłuje zgadnąć, która z nich jest prawdziwą narzeczoną, a on, niemal w stanie omdlenia, próbował się zmusić do wykonania odpowiedniego działania.
I jednak się zdecydował. Wybrał z tych przebranych w białe suknie dziewcząt, jedną, najbardziej niepodobną do Zosi pod względem figury i postury, mocno chwycił ją za rękę i nerwowo wykrzyknął:
– Oto moja narzeczona!
Powiedział i gwałtownie ruszył z nią na wyjście, nie puszczając jej ręki. Ta, biorąc wszystko jako zwyczajne wygłupy pana młodego, wesoło się zaśmiała i posłusznie podążyła za nim.
Wszyscy wokół radośnie wybuchli śmiechem i głośno wołali:
– Pan młody się pomylił! Do płacenia mandat! Dziesięć tysięcy!
Podczas gdy oni krzyczeli i śmiali się, Wojtek z dziewczyną już wybiegli z klatki i pociągnął ją do środka zamówionego auta.
– Co wy robicie? – dopiero teraz oprzytomniała dziewczyna, ale do samochodu razem z nim, jakby automatycznie wsiadła. – Pomyłka, nie jestem waszą narzeczoną!
– Wiem! – wypalił nerwowo pan młody i natychmiast rozkazał kierowcy. – Gaz do dechy! Jedziemy stąd jak najszybciej!
Samochód ruszył płynnie, a dziewczyna pośpiesznie ściągnęła tkaninę, zasłaniającą twarz.
– Co robicie?! Przecież się pomyliłeś! Zatrzymaj samochód!
– Nie, nie pomyliłem się! – nerwowo potrząsnął głową, patrząc dziewczynie w oczy swymi oczami pełnymi desperacji. – Wcale się nie pomyliłem!
I wtedy wydarzyła się jeszcze jedna dziwna i niezrozumiała rzecz. Jakby dziewczyna odczytała w jego oczach coś, co dla niej było zrozumiałe, bo nagle się uspokoiła. Tylko ostrożnie zapytała:
– Wojtek, jesteś pewien, iż robisz słusznie?
Wojtek nieprzerwanie patrząc dziewczynie w oczy, dalej rozpaczliwie kiwał głową.
– A to ty Zosi, naprawdę, w ogóle nie kochasz? – znów zapytała.
– Nienawidzę jej – wyszeptał Wojtek, wymawiając to na sylaby.
– Dokąd teraz jedziemy? – zapytała dziewczyna.
– Jak to dokąd? – Kierowca spojrzał zdziwiony. – Czyżbyśmy nie jechali do urzędu stanu cywilnego?
– Nie, kierowniku… – powiedział Wojtek ze smutkiem. – Nie tam jedziemy.
– Nie rozumiem! – Samochód nagle zahamował.
– Teraz chyba muszę ukryć się gdzieś przed wszystkimi… – Wojtek znów popatrzył w oczy rozumiejącej dziewczyny, a ona się uśmiechnęła.
– A chcesz, żebym cię ukryła? – zaproponowała.
– Stop, młodzi! – krzyknął kierowca z oburzeniem. – A czemu nie jedziemy do urzędu? Mam cały wasz plan podróży!
– Nie martw się, zapłacimy dodatkowo – powiedziała dziewczyna stanowczo. – Tylko zawieź nas pod ten adres. – Podała ulicę i numer domu. Wojtek gwałtownie potwierdził: – Tak! Zapłacimy! Po podwójnej stawce! Tylko proszę, jeżeli teraz zadzwonią do pana moi krewni, proszę nikomu nie odpowiadać!
Skandal był ogromny. Rodzice Wojtka, razem z Gabrielą, choćby próbowali zgłosić na policję zaginięcie pana młodego. Ale tam się śmiali i radzili zgłosić to do telewizji, by przez nią zwrócić się do uciekającego sprzed ołtarza.
Wojtek bał się wracać do domu przez dwa tygodnie, a Marta – tak miała na imię dziewczyna, która go uratowała, stała się dla swojej przyjaciółki Zosi wrogiem numer jeden.
Ale po kilku miesiącach Wojtek i Marta wzięli i się pobrali. I to z wzajemnej miłości. Chłopak po ślubie od razu się ustatkował, stał się przykładnym i niepijącym mężem. Bo w końcu kupił samochód. A mieszkanie musieli wybierać daleko od tej dzielnicy, gdzie mieszka Gabriela z córką.