Choć coraz więcej Polaków stara się zdrowo odżywiać i czyta etykiety produktów, wiele osób wciąż nie zdaje sobie sprawy, co naprawdę kryje się w ich ulubionych parówkach czy pasztetach. W składzie tanich wędlin często znajduje się mięso oddzielone mechanicznie – produkt powstały ze zmielonych kości, chrząstek i skóry. Choć formalnie uznawany za mięso, w rzeczywistości kilka ma z nim wspólnego i budzi coraz większe kontrowersje wśród dietetyków.

Fot. Warszawa w Pigułce
To najgorsze mięso z możliwych. Polacy kupują je masowo, nie wiedząc, co naprawdę jedzą
Świadomość żywieniowa Polaków rośnie z roku na rok. Coraz częściej sięgamy po produkty oznaczone jako „bio”, „eko” czy „bez konserwantów”. Zwracamy uwagę na skład i coraz chętniej porównujemy etykiety. Jednak choćby najbardziej czujni konsumenci często nie zdają sobie sprawy, iż niektóre z najpopularniejszych produktów mięsnych zawierają składnik, który trudno nazwać mięsem. To mięso oddzielone mechanicznie (MOM) – produkt uboczny przemysłowego przetwórstwa, który w ostatnich latach stał się symbolem taniej, masowej żywności.
Mięso oddzielone mechanicznie – co to adekwatnie jest?
Proces powstawania MOM może przyprawić o dreszcze. Gdy z tuszy drobiowej, wieprzowej czy wołowej wycina się wszystkie wartościowe kawałki, pozostaje szkielet z resztkami mięsa i tkanki łącznej. Zamiast go wyrzucać, producenci przeciskają go pod ogromnym ciśnieniem przez specjalne sita. W efekcie powstaje jednolita, różowa masa, będąca mieszaniną zmielonych kości, ścięgien, chrząstek, skóry, a choćby fragmentów pazurów.
Ta pulpa ma konsystencję pasty i – choć formalnie uznawana jest za produkt mięsny – z prawdziwym mięsem ma kilka wspólnego. Zawiera znacznie mniej białka, a więcej tłuszczu i wody. Dla przemysłu spożywczego to jednak surowiec idealny – tani, łatwy w przetworzeniu i pozwalający wykorzystać każdą część zwierzęcia.
Gdzie trafia MOM? Częściej niż myślisz
Mięso oddzielone mechanicznie znajdziemy przede wszystkim w produktach o niskiej cenie i masowej sprzedaży. Parówki, mortadele, mielonki, pasztety, tanie wędliny drobiowe – to właśnie tam najczęściej trafia MOM. Wystarczy spojrzeć na etykietę. jeżeli na pierwszym miejscu widnieje „mięso oddzielone mechanicznie z kurcząt” lub „MOM z indyka”, oznacza to, iż produkt został oparty głównie na tej masie, a prawdziwego mięsa zawiera jedynie śladowe ilości.
To właśnie niska cena sprawia, iż takie produkty sprzedają się najlepiej. Polacy kupują je w ogromnych ilościach, często nie zdając sobie sprawy, iż to, co trafia na ich talerz, nie jest wcale mięsem w klasycznym znaczeniu.
Co mówi prawo i jak rozpoznać MOM?
Unia Europejska nakazuje, by każdy produkt zawierający MOM był odpowiednio oznaczony na etykiecie. Jednak wielu konsumentów nie wie, co kryje się pod tym skrótem. W praktyce, jeżeli parówki kosztują mniej niż 10 zł za kilogram, niemal na pewno zawierają mięso oddzielone mechanicznie.
Choć stosowanie MOM jest dozwolone, prawo zabrania jego używania w produktach, które w nazwie sugerują zawartość „pełnowartościowego mięsa”. Dlatego np. w kiełbasie tradycyjnej czy szynce konserwowej nie powinno być MOM – ale w tanich parówkach czy pasztetach już tak.
Wartość odżywcza i kontrowersje
Mięso oddzielone mechanicznie jest znacznie uboższe w białko i minerały niż mięso pozyskane tradycyjnie. Zawiera natomiast więcej tłuszczu, wody oraz soli i konserwantów, które mają poprawić smak i trwałość. Wysoki poziom przetworzenia i niska wartość odżywcza sprawiają, iż MOM budzi poważne wątpliwości wśród dietetyków i ekspertów ds. żywienia.
Regularne spożywanie takich produktów może prowadzić do nadwagi, problemów z układem krążenia oraz zwiększonego ryzyka chorób metabolicznych. W niektórych krajach, jak np. w USA, stosowanie MOM z drobiu zostało ograniczone po głośnych badaniach, które wykazały, iż proces mechanicznego oddzielania może prowadzić do wzrostu zawartości bakterii w masie mięsnej.
Świadomość rośnie, ale tanie produkty wciąż kuszą
Polacy coraz częściej zwracają uwagę na skład produktów, jednak cena wciąż pozostaje decydującym czynnikiem przy zakupach. W efekcie tanich parówek, pasztetów czy mielonek pełnych MOM nie brakuje w koszykach. Dla wielu rodzin to codzienny produkt śniadaniowy – szybki, dostępny i pozornie sycący.
Eksperci przypominają, iż warto dokładnie czytać etykiety i wybierać produkty, w których na pierwszym miejscu w składzie widnieje „mięso z kurcząt” lub „mięso wieprzowe”, a nie „MOM”. Wybór lepszej jakości wędlin może być droższy, ale to inwestycja w zdrowie i świadomość żywieniową.
Mięso czy iluzja?
MOM to jeden z tych składników, które pokazują, jak daleko może posunąć się przemysł spożywczy w pogoni za zyskiem. Formalnie to „mięso”, ale w praktyce – przetworzona masa, która z prawdziwym produktem ma kilka wspólnego. Dopóki konsumenci nie będą świadomi różnicy, dopóty ten produkt będzie królował na sklepowych półkach.