To na pewno nie był przypadek.
Ola szła na dyskotekę, jakby unosiła się nad ziemią.
Krótka jeansowa spódniczka, opięte legginsy w metalicznym kolorze, śnieżnobiałe adidasy, top ze zdjęciem modelki i wysoki kucyk ściśnięty grubą gumką. Usta – różowa pomadka, oczy – w tęczowych cieniach. Prawdziwa gwiazda.
Wszyscy mówili, iż Olka to cud. Ona też o tym wiedziała. Duma osiedla. Dostała się na uniwersytet w Warszawie – sama. Bez znajomości, bez pomocy.
Jak to Zośka Pasternak utyskiwała?
— Tobie, Kowalska, do studiów jak pies na mszę! Technikum maksimum, i to tylko jeżeli ojczym się postara. Inaczej – zamiatanie ulic czeka.
A tak, właśnie. Ojczym. Prawdziwy ojciec dawno zniknął z horyzontu. A ojczym… raczej nie będzie się starał dla „takiej nieudacznicy”.
Zośka czekała, aż dziewczyna się rozpłacze. Ale Ola wstała, spojrzała jej prosto w oczy i spokojnie, niemal wyzywająco, rzuciła:
— Zobaczymy, kto kim będzie.
Zośka zmrużyła oczy i obiecała jej słodką zemstę na egzaminie. Ale Ola zdała. I dostała się. Sama. Bez „wsparcia z góry”. Ot, tak.
— Dziewczyno, nie masz ochoty na czystą i wielką miłość?
— Z tobą? Rybarczyk, całkiem cię strach opuścił?
— Olu, co ty. Jak życie?
— Lepiej niż wszystkim.
— Figurka masz, mmm…
— Sam taką chcesz?
— Chcę.
— Przyjdź, ubiorę cię – wyjdziesz nie gorzej.
— Och, złośnica z ciebie, Kowalska. A ja, może, cię kocham.
— Zgiń, maro, babcia poświęciła mi osikowy krzyż – od takich jak ty i od nocnych zmór.
— No bez jaj…
— Właśnie tak. Na wszelki wypadek.
Szli wieczorną ulicą, przekomarzając się żartobliwie. Młodzi. Wolni. Niezniszczalni.
— Słuchaj, a może w poniedziałek wpadniemy do szkoły? – zaproponował Rybarczyk.
— Oszalałeś? Po co?
— Wyobraź sobie, jak Zośka się zakrztusi, gdy się dowie, iż sama się dostałaś. Na studia.
Ola uśmiechnęła się lekko.
— Mam to gdzieś. A ty?
— Przeciągnę lato, a potem – wojsko. Będziesz na mnie czekać?
— Jasne. Usiądę na ławce, w chuście, skarpetkę ci dziergać. Stumetrową.
— No idź se…
— No.
— Ooo, patrz, to przecież Anka! Poszła do zawodówki?
— Ta. Każdemu swoje. Dobra, Misiek, idę. Tam moje dziewczyny. A ty z Anką się kręcisz?
— Nie, no… tak, gadamy.
— Ona jest dobra. Ona poczeka. A ja – nie.
— Czyli ze mną – w ogóle nie ma opcji?
— Nie. – Powiedziała twardo. I odeszła.
Nauka przychodziła Oli z łatwością. Nie dlatego, iż była prosta – po prostu nie narzekała.
— Jak ty to wszystko ogarniasz? – pytała sąsiadka z pokoju.
— Co?
— No i do kina, i na dyskoteki, i studia…
— Nie wiem – wzruszyła ramionami Ola. – Po prostu żyję. Nie jęczę. Z chłopakami się nie wiążę. Studia – moja przyszłość. A imprezy? Kiedy, jak nie teraz?
— A ja za mąż chcę. Za bogatego.
— A ja – nie.
Z Darkiem Ola poznała się na dyskotece. Był zbyt natrętny – uciekła. Ale następnego dnia przyszedł pod akademik. Z kwiatami, z czekoladkami. Zamknęła mu drzwi przed nosem. On – z kinem i różami. Ona – znowu obok.
Dziewczyna już nerwowo drgała okiem od jego uwagi. Nienawidziła prawie. A tu jeszcze Rybarczyk listy z wojska przysyła. Tęskni. Ale nie za służbą, tylko o uczuciach pisze.
A ona przecież zna tego Rybarczyka – jak do czternastki w brązowych rajstopach pod dresem biegał… Jak babcia go do znachorki woziła – leczyć moczenie nocne.
Darek jeździł na motorze, czatował na nią, jak w filmie. A potem… potem upadł. Na jej oczach. I ona, bez namysłu, rzuciła się ku niemu. Nie dlatego, iż Darek. Tylko dlatego, iż człowiek.
I z jakiegoś powodu… zgodziła się na randkę.
Pół roku się spotykali. Nie motyle. Nie miłość. Ale jakoś… blisko. Stał się swój.
Potem list od Rybarczyka: pretensje, oskarżenia, brudne słowa. Ktoś nakablował. A ona choćby się nie kryła.
Z Darkiem było prościej. Był blisko. Pewny. Z nim można było marzyć. O ślubie. O przyszłości.
— Masz szczęście, Olka – powiedziała sąsiadka.
— W czym?
— Z Darkiem. Nie wiesz, kim on jest?
— Jak to?
— Tata u niego – gruba ryba. Kupił mu motor. Teraz – auto. Jedynak. Bogaci. W wieku.
— No i?
— Mówią… iż ma już narzeczoną. Lilę. Ojcowie chcą interesy połączyć.
Wieczorem Ola zapytała Darka. Zaniepokoił się.
— To wszystko ojciec. Ja nie chcę. Lila mi niepotrzebna. Mam ciebie. Uciekniemy.
— W weekend pojadę do rodziców.
— Dobrze… – i wydało jej się, iż odetchnął z ulgą.
Gdy wróciła – coś było nie tak. Dziewczyny patrzyły dziwnie. Chłopaki – z uśmieszkiem.
— Co się dzieje?
— Usiądź… Olu… Darek… On…
— Co?
— Ożenił się.
Ani drżenia. Ani łzy. W środku – zawalenie. Ale na zewnątrz – głaz.
— Tylko tyle?
— Jesteś taka spokojna…
— A jaka mam być? Wiedziałam. Wyjechałam, żeby zrozumieć. A on – wziął ślub. Zgodziłam się. Wszystko logiczne.
Pochyliła się do sąsiadki:
— Nie wymawiaj jego imienia. Nigdy. Dla mnie go nie ma.
Po dyplomie Ola nie pojechała do domu. Pojechała – do szpitala.
Urodził się Jasiek. Silny. Z chwytem na życie.
— Olu… ty… ojcu powiesz?
— Mamo, nigdy. I nie pytaj.
— Dobrze, tylko… Ja miałam nadzieję, iż nie powtórzysz mojego losu.
— I nie powtórzę. Ty wyszłaś za ojca. Ja – nie.
— U nas pomieszkacie?
Ola zobaczyła: matka się boi. Ojczym – nie ucieszony.
— Rozumiem. choćby zeNie spodziewała się, iż to właśnie Rybarczyk, ten sam, który w podstawówce przynosił jej jabłka z sadu, stanie pod drzwiami z pierścionkiem i powie: “Dla mnie Jasiek zawsze był nasz”.