Przeszłość zostaje w przeszłości
— Jedź do naszych partnerów i rozwiąż tę sprawę raz na zawsze — zirytowany rzucił dyrektor, patrząc na Krzysztofa. — Wszystko uzgodniłem z ich szefem, oczekują ciebie. Wyjeżdżaj jutro rano w delegację, zabierz dokumenty. Liczę na ciebie — dodał, stukając palcami w biurko.
— Bez problemu, załatwię to — skinął głową Krzysztof. — Pojadę samochodem.
Krzysztof zajmował stanowisko, na którym wyjazdy służbowe były codziennością. Lubił tę pracę: nowe miasta, twarze, rozmowy. Wszystko było przewidywalne i jasne: droga — samochodem lub pociągiem, dzień pracy, załatwianie spraw, hotel, kolacja w knajpce. Potem — powrót do domu.
Jego żona, Weronika, dawno przywykła do takich wyjazdów. Raz w tygodniu lub rzadziej Krzysztof wyruszał do większych i mniejszych miast.
— Werku, jutro rano wyjeżdżam w delegację — oznajmił, wracając do ich przytulnego mieszkania w Poznaniu.
— Na długo? Czy jak zwykle? — zapytała, jak zawsze, z lekkim niepokojem w głosie.
— Jak zwykle, niedługo — uśmiechnął się Krzysztof, obejmując żonę i całując ją w skroń.
Jego torba podróżna zawsze była spakowana. Weronika, troskliwa i uważna, dbała o jej zawartość. Krzysztof w pełni jej ufał, dodając jedynie przed wyjazdem dokumenty i klucze.
On i Weronika przeżyli razem dwanaście lat, wychowując syna Jakuba, ucznia i początkującego piłkarza. Był to drugi związek Krzysztofa, ale pierwszy naprawdę szczęśliwy. Jakuba uwielbiał — bystry, dobry, zorganizowany chłopiec, który cieszył ich sukcesami w szkole i sporcie.
W gronie przyjaciół, spotykając się na rybach czy w saunie, Krzysztof zawsze z ciepłem mówił o Weronice:
— Miałem szczęście znaleźć kobietę, z którą jest przytulnie i spokojnie. Ufam jej jak sobie, a ona odwzajemnia to samo.
— Zazdroszczę — wzdychali niektórzy. Nie wszyscy mieli takie szczęście w związkach. Ktoś, jak Krzysztof, był w drugim małżeństwie, a jego najlepszy przyjaciel, Marek, choćby w czwartym.
Wczesnym rankiem Krzysztof obudził się od zapachu naleśników.
— Ta kobieta to wulkan energii — pomyślał z czułością. — Już krząta się w kuchni. Szczęściarz ze mnie, oby tylko nie zapeszyć.
— Dzień dobry, moja gospodyni — uśmiechnął się, wchodząc do kuchni po prysznicu.
— Wiem, czym cię rozpieszczać — mrugnęła do niego Weronika, stawiając przed nim talerz z naleśnikami. — Chcę, żebyś tęsknił za moimi śniadaniami i szybciej wracał.
— Cwaniara — roześmiał się. — A tak w ogóle, Jakub ma dziś istotny mecz, prawda?
— Tak, z drużyną z Wrocławia — skinęła głową. — Powiedział, iż będą walczyć o zwycięstwo.
— Zadzwonię wieczorem, dowiem się, jak poszło — obiecał Krzysztof, podczas gdy syn jeszcze spał.
Spakował torbę, zabrał dokumenty, pożegnał się z żoną i wyszedł w świetnym humorze. Przed nim czekała czterogodzinna droga do Torunia. Na trasie, z dala od miejskiego zgiełku, odetchnął głęboko. Wrzesień dopiero się zaczynał, ale żółte liście już wirowały w powietrzu, przyklejając się do szyby.
Gdy dotarł do biura partnerów, gwałtownie załatwił sprawy. Pozostała tylko kolacja i powrót do domu. Lubił nocne trasy — cisza, wolność. Wybrał znajomą restaurację na obrzeżach Torunia, cichą i przytulną, bez hałaśliwych tłumów.
Zaparkował, spojrzał w niebo. Ciemna chmura sunęła po horyzoncie, a w oddali zahuczał grzmot.
— Burza we wrześniu? — zdziwił się. — Rzadkość.
W restauracji usiadł przy stoliku przy oknie. Kelner przyjął zamówienie, a za szybą już błyskały pioruny. Nagle drzwi się otworzyły, a wraz z rykiem grzmotu i szumem deszczu do środka weszła kobieta. Krzysztof zastygł. Poznałby ją wśród tysięcy. To była Monika, jego pierwsza żona — kobieta, którą kiedyś ubóstwiał, a potem znienawidził. Wciąż była olśniewająco piękna.
Ich małżeństwo było chaosem. Pięć lat z Moniką ciągnęło się jak wieczność. Miłość pełna namiętności zamieniła się w udrękę: kłótnie, zdrady, zazdrość. Krzysztof odchodził, wracał, aż w końcu pewnego dnia przeciął więzi. Po rozwodzie poznał Weronikę, z którą odnalazł spokój. Moniki nie widział od tamtej pory.
— Co ona robi w Toruniu? — pomyślał, czując, jak serce mu się ściska.
Monika rozejrzała się po sali. Kelner wskazał jej sąsiedni stolik. Usiadła, zdjęła płaszcz, a jej kasztanowe włosy rozsypały się po ramionach. Dumna postawa, znajomy uśmiech. Krzysztof był zdezorientowany: wyjść w ulewie czy zostać?
Monika go zauważyła. Na moment zastygła, a potem, uśmiechając się, powiedziała:
— Krzysztof? Nie wierzę własnym oczom! To los, iż jesteś tutaj?
Wymusił uśmiech, starając się zachować obojętność.
— Cześć. Tak, ja.
— Przesiądę się do ciebie! — oznajmiła i, nie czekając na odpowiedź, usiadła naprzeciw niego.
Deszcz siekł po szybach, grzmoty ucichły. Kelner przyjął jej zamówienie, ostrzegając, iż trzeba będzie poczekać. Monika otarła ręce serwetką i zaczęła:
— No to opowiadaj, jak ty?
— Dobrze — odpowiedział krótko. — A ty?
Nie odpowiedziała, zaczynając gadać o sobie, uśmiechając się. Krzysztof ledwie słuchał, pogrążony w wspomnieniach.
Poznali się, gdy Monika pracowała w oddziale ich firmy. Najpierw rozmawiali przez telefon, potem spotkali się na imprezie firmowej. Jakby magnes przyciągał ich do siebie. Całą noc przegadali w jej pokoju, a następnego dnia spacerowali po starówce. Druga noc już nie była o rozmowach.
— Mam samochód — powiedział wtedy. — Pojedziemy razem do domu?
— A ja się nie bronię — zaśmiała się Monika.
Szybko się zamieszkali, pobrali. Ale niedługo Krzysztof zauKiedy w końcu dotarł do domu, Weronika spała już cicho, a on pomyślał, iż największym szczęściem w życiu jest móc wracać właśnie tutaj.