Test pokrewieństwa – niezaliczony

newsempire24.com 1 miesiąc temu

Małgorzata nerwowo mieszała mleko w kaszy dla dziecka, podczas gdy Jasiek próbował zbudować z klocków „najwyższą windę na świecie”. Przy stole pokasływała teściowa, Bronisława Pawłówna — szarooka, cięta w języku, w szlafroku w koguty.

— No patrzcie, brwi znów jakby sobie wyskubał — mruknęła, przyglądając się wnukowi. — Ani jednej naszej cechy! Chociaż uszka po tacie by się przydały.

— Mamo, spójrz na mnie, przecież ja też nie jestem kopią Andrzeja — uśmiechnęła się Małgorzata, odstawiając miskę. — Geny to przewrotna sprawa.

— Przewrotna nie przewrotna, ale dziwna — machnęła ręką teściowa i wytoczyła się do kuchni po drugi czajnik.

Małgorzata wzięła głęboki oddech: *„Wytrzymaj. Do soboty tylko cztery dni”*. W sobotę Bronisława Pawłówna obchodziła sześćdziesiątkę. Małgorzata wymyśliła pojednawczą imprezę: restauracja „Pod Złotą Różą”, orkiestra retro-jazzowa, tort z fontannami i — co najważniejsze! — voucher do sanatorium „Sosnowy Brzeg” pod Krakowem na trzy tygodnie. *„Odpocznie — i przestanie marudzić o podobieństwie”*, marzyła synowa.

Wieczorem Małgorzata sprawdzała kosztorys, gdy Andrzej zajrzał do gabinetu:

— Zamówiłem mamie album ze starymi zdjęciami, zdążą wydrukować do soboty.

— Super! Tylko trzymaj w tajemnicy, niech się wzruszy.

— Słuchaj, nie bierz sobie do serca jej uwag — poprosił. — Ona dobra, tylko język ma ostry jak brzytwa.

— Wiem. Ale jak jeszcze raz powie „nie podobny” — eksploduję.

Andrzej pocałował żonę w czubek głowy i poszedł sprawdzić lekcje syna.

W czwartkowy poranek zadzwonił kurier. Dziewczyna w żółtej kurtce wręczyła Małgorzacie paczkę bez oznaczeń.

— To dla pani. Proszę podpisać.

Małgorzata wzięła przesyłkę i rzuciła ją w salonie między inne prezenty: pudełko z jedwabnym szalem, słoik miodu gryczanego, kopertę z voucherem. Pakowanie zostawiła na piątek — niespodzianka miała być idealna.

Sobotnie popołudnie lśniło marcowym słońcem. W holu „Pod Złotą Różą” pachniało piwoniami i karmelem. Bronisława Pawłówna weszła, kokieteryjnie trzymając syna pod rękę:

— No proszę, jaki rozmach! Nie na próżno harowałam czterdzieści lat.

— Tylko dla pani — skłoniła się Małgorzata i mrugnęła do kelnera, żeby podawał szampana.

Goście zajęli miejsca, zabrzmiał saksofon. Lampiony na ścianach migotały ciepłym bursztynem, zmywając ostatnie ślady sceptycyzmu z twarzy teściowej. Małgorzata łapała każde jej westchnienie: *„chyba zadowolona…”*.

W połowie wieczoru wniesiono wielopoziomowy tort, fontanna iskier syczała jak raca, goście bili brawo. Małgorzata, drżącymi palcami przewracając kartkę z notatkami, oznajmiła:

— A teraz główny prezent! — podała Bronisławie kopertę z voucherem. — Trzy tygodnie spokoju, masaży i solnych grot!

Teściowa aż podskoczyła:

— Ojej, co wy! Przecież ja nie jestem chora.

— Nie tylko chorzy odpoczywają — oburzył się Andrzej, obejmując matkę.

Jasiek, stojący obok z bukietem, nagle wyciągnął małą srebrną kopertę z napisem „GENETIX | osobiście”.

— Mamo, to też prezent? — podał Małgorzacie.

— Nie nasz — szepnęła, czytając logo. — Odłóż.

Ale Bronisława Pawłówna gwałtownie złapała kopertę:

— O! To chyba jednak mój. Dziękuję, skarbie. — Otworzyła, wyjęła dwa papierki i zastygła, wpatrując się w liczby. Policzki zaróżowiły się mocno.

— Mamo, co tam? — Andrzej spróbował zajrzeć.

— Nic… — wycharczała i zmięła papiery.

Małgorzacie ścięło krew w żyłach: *„Czyżby ta cała historia z DNA?”*

Z tyłu rozległ się brzęk — kelner upuścił tacę. Goście ożywili się, ktoś włączył „Sto lat!” — muzyka zagłuszyła niezręczność, ale nie dla Małgorzaty: wzrok teściowej palił ją przez stół.

Nocą, gdy syn zasnął, małżonkowie spotkali się w salonie. Andrzej trzymał zmiętą kopertę.

— Mama wyszła płacząc. Wiesz, co to jest? — Podał żonie kartkę. Na górze grubym drukiem: „Prawdopodobieństwo pokrewieństwa babcia/wnuk — 0%”.

— To nie ja! — wyszeptała. — Ona sama to zamówiła. Chciałam jej zrobić przyjemność, a ona… tę paskudę!

— Czekaj, ale liczby… — Andrzej przesunął dłonią po twarzy. — Jak to w ogóle możliwe?

— Może test lipny. Albo specjalnie to podpuściła.

— Mama? Po co?

— Żeby udowodnić swoją teorię „nie podobny”. Doprowadzić mnie do szału.

Andrzej westchnął:

— Rano do niej pojadę, wyjaśnię.

Teściowa przywitała syna w szlafroku i ze stosem teczek.

— Siadaj. Pokazuję rzecz. — Położyła na stół bransoletkę z porodówki: „Nowak A.” i numer sali. — To przechowywałam jak relikwię. A przed urodzinami szukałam w albumie — i znalazłam drugą! Widzisz? — Wyciągnęła kolejną bransoletkę z obcym numerem. — Zorientowałam się, iż nic nie rozumiem, i zamówiłam DNA, żeby zacząć od małego.

— Mamo, mów normalnie: myślisz, iż Jasiek nie jest moim synem?

— Wychodzi na to, iż nie. A adekwatnie, iż ty nie jesteś moim. — Uśmiech na jej ustach zadrżał. — Gdy wy tańczyliście z tortem, pojechałam oddać krew, wersja ekspresowa, płatność kartą — możesz sprawdzić.

Andrzej wziął kartkę: „Prawdopodobieństwo pokrewieństwa matka/syn — 0%”.

— Mamo, ale ty sama mnie urodziłaś!

— Urodziłam chłopca, tak. Rano mi ciebie pokazali. Ale wtedy w szpitalu był istny armagedon, dzieci nosili tam i z powrotem. Wszyscy myśleli, iż to legendy. A teraz okazuje się, iż nigdy nie miałam swoich dzieci… — Bronisława Pawłówna nie płakała, tylko ściskała d— No dobrze, ale teraz masz nas – powiedział Andrzej, obejmując matkę i żonę, a Jasiek wtulił się w nich wszystkich, tworząc taki splot rąk, iż choćby genetyka nie byłaby w stanie tego rozplątać.

Idź do oryginalnego materiału