Teściowa przez całe życie ubóstwiała swoje córki. A teraz to ja powinnam się nią opiekować na starość.
Moja teściowa miała troje dzieci. Mojego męża, Krzysztofa, urodziła ostatniego. I zdawało się, iż zawsze był dla niej zbędny. Cała jej adoracja przypadała dwóm starszym córkom – Agnieszce i Małgorzacie. Im pomagała we wszystkim: w remontach, z dziećmi, w zakupach, w spłatach długów. A nas z Krzysztofem jakby w ogóle nie było.
Przez osiem lat małżeństwa nie dostaliśmy od niej ani kropli wsparcia. Żadnych prezentów, telefonów, wizyt. Nie zapraszano nas na rodzinne święta, urodziny wnuków, a choćby na jubileusz teściowej. Rozmawiała z nami rzadko i oschle – jeżeli w ogóle znalazła czas.
Kiedy urodził się nasz syn, w głębi duszy miałam nadzieję: może wnuk odmrozi jej serce. Ale nie. Teściowa choćby nie przyjechała go zobaczyć. Rzuciła przez słuchawkę tylko: „Szkoda, iż nie dziewczynka” – i tyle. Wtedy Krzysztof przeżywał, próbował zrozumieć, co zrobił źle. W końcu pogodził się z tym. Opieraliśmy się tylko na moich rodzicach. To oni nas wspierali, zabierali wnuka, gdy pracowaliśmy na dwie zmiany, pomagali z zakupami, z dobrym słowem, ze wszystkim.
Teściowa od dawna była dla nas obca. Życzenia świąteczne wysyłaliśmy SMS-em – i na tym kończyła się nasza relacja. Zdawało się, iż ten rozdział dawno się zamknął.
Aż do dnia, gdy trafiła do szpitala. Lekcje postawili straszną diagnozę – chorobę, która odbiera człowiekowi sprawność i wymaga stałej opieki. Krzysztof, gdy się dowiedział, zbiegł z pracy i poleciał do niej, mimo wszystko. Wrócił zupełnie inny – wściekły, zagubiony, wewnętrznie złamany. Zawsze był dobry, sprawiedliwy, a teraz po raz pierwszy w życiu krzyczał.
Okazało się, iż po wypisie matka będzie potrzebowała opieki całodobowej. Jej córki gwałtownie zwołały „rady rodzinnej” – i uznały, iż my z Krzysztofem powinniśmy się tym zająć. Bo u jednej niemowlę, a druga ma dom pod Warszawą i nie wygodnie jej dojeżdżać do stolicy. Ani słowa, iż my też pracujemy, iż mamy swoje dziecko, iż nigdy nie byliśmy blisko z teściową.
Propozycja „oddania” nam jej mieszkania brzmiała jak jałmużna. Zwłaszcza iż cały majątek dawno przepisała na córki. Domek na Mazurach – Agnieszce. Samochód – Małgorzacie. W zamian za pomoc, jak to nazwały. A teraz nagle przypomnieli sobie o bracie, któremu zawsze zostawały ochłapy. Gdy Krzysztof odmówił, zaczęły oskarżać go o brak serca, krzyczeć, iż nie zasługuje na nazwisko matki.
A ja po prostu jestem zmęczona. Szkoda mi teściowej, naprawdę. Ale to obca kobieta. Nie jestem gotowa opiekować się kimś, kto całe życie udawał, iż nas nie ma. Mój mąż nie jest sobą – pożera go poczucie obowiązku. Ale jaki obowiązek można mieć wobec kogoś, kto całe życie upokarzał cię milczeniem?
Powiedział, iż jeżeli siostry uważają, iż matka zasługuje na opiekę, niech sprzedadzą jej trzypokojowe mieszkanie w Krakowie i wynajmą profesjonalną opiekunkę. On jest gotów pomóc finansowo, ale nie poświęcić swoje życie. Bo mamy swoje własne. Swoje zdrowie. Swoje prawo do spokoju.
Wiem, iż starość to nie błogostan. Ale dlaczego jej ciężar mają dźwigać ci, których zawsze odpychano? Gdzie były te „córeczki”, gdy matce zrobiło się słabo? Dlaczego teraz siedzą z boku, podczas gdy ja, obca kobieta, powinnam wszystko rzucić i zostać jej piastunką?
Wiem – wielu mnie potępi. Powiedzą, iż nie wolno porzucać starszych, iż rodziny się nie wybiera. Ale ta historia jest zbyt skomplikowana. Zbyt dużo w niej bólu, zbyt wiele niesprawiedliwości.
I przede wszystkim – jest już za późno.