Teściowa zawsze uwielbiała swoje córki, a teraz to ja muszę się nią opiekować na starość.

newsempire24.com 5 dni temu

Moja teściowa przez całe życie ubóstwiała swoje córki. A teraz to ja mam się nią opiekować na starość.

Miała troje dzieci. Mój mąż, Wojtek, był najmłodszy. I najwyraźniej zawsze był dla niej tym niechcianym. Cała jej miłość skupiała się na dwóch starszych córkach — Kasi i Agnieszce. Im zawsze pomagała: w remontach, z dziećmi, w zakupach, z długami. A nas, mnie i Wojtka, jakby nie było.

Przez osiem lat małżeństwa nie otrzymaliśmy od niej ani odrobiny pomocy. Żadnych prezentów, telefonów, wizyt. Nie zapraszała nas na rodzinne święta, urodziny wnuków, choćby na swój jubileusz. Gdy do nas dzwoniła, mówiła krótko i oschle — jeżeli w ogóle miała czas.

Kiedy urodził się nasz syn, w głębi duszy liczyłam, iż może wnuk przełamie lody. Ale nic z tego. Teściowa choćby nie przyjechała go zobaczyć. Rzuciła tylko przez telefon: „Szkoda, iż nie dziewczynka” — i tyle. Wojtek wtedy bardzo to przeżywał, zastanawiał się, co zrobił nie tak. W końcu się pogodził z tym. Polegaliśmy tylko na moich rodzicach. To oni nas wspierali, zabierali wnuka, gdy pracowaliśmy na dwie zmiany, pomagali z zakupami, z moralnym wsparciem, ze wszystkim.

Teściowa dawno stała się nam obca. Życzenia świąteczne wysyłaliśmy SMS-em — i na tym kończył się nasz kontakt. Wydawało się, iż ten rozdział życia już dawno się zamknął.

Wszystko się zmieniło, gdy trafiła do szpitala. Lekarze postawili straszną diagnozę — chorobę, która odbiera sprawność i wymaga stałej opieki. Wojtek, gdy tylko się dowiedział, rzucił wszystko i pojechał do niej, mimo wszystkich dawnych ran. Wrócił inny — wściekły, zagubiony, złamany. Zawsze był spokojny, uczciwy, a teraz po raz pierwszy w życiu wybuchnął krzykiem.

Okazało się, iż po wyjściu ze szpitala matka będzie potrzebowała całodobowej opieki. Jej córki gwałtownie zwołały „naradę rodzinną” — i zdecydowały, iż to my z Wojtkiem powinniśmy się tym zająć. Bo jedna ma małe dziecko, druga — dom pod Warszawą i „nie opłaca się” dojeżdżać. Ani słowa o tym, iż my też pracujemy, iż mamy swoje dziecko, iż nigdy nie byliśmy dla teściowej bliscy.

Propozycja „oddania” nam jej mieszkania brzmiała jak jałmużna. Zwłaszcza iż cały majątek dawno przepisała na córki. Domek za miastem — Kasi. Samochód — Agnieszce. W zamian za „wcześniejszą opiekę”, jak to nazwały. A teraz nagle przypomniały sobie o bracie, który zawsze dostawał ochłody. Gdy Wojtek odmówił, zaczęły go oskarżać o brak serca, krzyczeć, iż nie zasługuje na nazwisko matki.

A ja po prostu jestem zmęczona. Szkoda mi teściowej, naprawdę. Ale to obcy człowiek. Nie jestem gotowa opiekować się kimś, kto całe życie udawał, iż nas nie ma. Mój mąż jest nie do poznania — przeżera go poczucie obowiązku. Ale czy w ogóle istnieje obowiązek wobec kogoś, kto całe życie traktował cię jak powietrze?

Powiedział, iż jeżeli siostry uważają, iż matka zasługuje na opiekę, niech sprzedadzą jej trzypokojowe mieszkanie i zatrudnią profesjonalną pielęgniarkę. Jest gotowy pomóc finansowo, ale nie odda jej swojego życia. Bo my mamy swoje życie. Swoje zdrowie. Swoje prawo do spokoju.

Wiem, iż starość to nie radość. Ale dlaczego jej ciężar mają dźwigać ci, którzy zawsze byli odtrąceni? Gdzie były te „córeczki”, gdy matce zrobiło się źle? Dlaczego teraz siedzą z boku, a ja, obca kobieta, mam wszystko rzucić i zostać jej opiekunką?

Wiem — wielu nas osądzi. Powiedzą, iż nie można porzucać starych ludzi, iż rodziny się nie wybiera. Ale w tej historii wszystko jest zbyt skomplikowane. Zbyt wiele bólu, zbyt wiele niesprawiedliwości.

I przede wszystkim — zbyt późno.

Dziś zrozumiałem jedną rzecz: miłość nie jest obowiązkiem, który spada na nas jak wyrok. Rodzina to nie krew, ale codzienne wybory. A największym błędem jest oczekiwać wdzięczności od tych, którym nigdy na tobie nie zależało.

Idź do oryginalnego materiału