Teściowa zapragnęła swobodnego życia na emeryturze – już jej nie przeszkadzamy.

newsempire24.com 1 tydzień temu

Czasem życie płata nam figle, iż trudno od razu zrozumieć, czy to prawda, czy gorzka ironia losu. Nigdy bym nie pomyślał, iż po dwunastu latach mieszkania pod jednym dachem z teściową, gdy wydawało się, iż wszystko jest ustalone, nasza rodzina stanie przed moralnym ultimatum — płaćcie albo się wyprowadźcie.

Wtedy, wiele lat temu, po ślubie, Antonia Romanówna zaproponowała nam z żoną przenosiny do jej przestronnego trzypokojowego mieszkania w centrum Warszawy, sama zaś dobrowolnie przeprowadziła się do naszego małego jednopokojowego na peryferiach. Byliśmy w siódmym niebie — mieszkać w centrum, w normalnych warunkach, i to jeszcze z błogosławieństwem teściowej? Co mogło być lepsze dla młodej pary?

Ślubne pieniądze zainwestowaliśmy w remont: od podłogi po sufit odnowiliśmy mieszkanie, postawiliśmy nowoczesną kuchnię, wymieniliśmy łazienkę, panele, zrobiliśmy lekką przebudowę. Teściowa przychodziła — aż oczy się cieszyły. „Jak tu u was pięknie!”, „Jacy wy zdolni!” — słyszeliśmy za każdym razem. W zamian, z wdzięczności, przejęliśmy wszystkie rachunki za jej nowe lokum. Odpowiedziała ulgą, często dziękowała, mówiła, iż choćby coś oszczędza z emerytury. I rzeczywiście, przez te lata nigdy nie żałowaliśmy, iż poszliśmy jej na rękę.

Urodziła się córka, potem syn. Dzieci przybyło, a nam z żoną zaczęło brakować przestrzeni. Zaczęliśmy odkładać na nowe mieszkanie, bo od razu kupić czteropokojowe nie było nas stać. Teściowej o tej decyzji nie wspominaliśmy, licząc, iż gdy przyjdzie czas — dogadamy się polubownie.

Wszystko się zmieniło, gdy Antonia Romanówna przeszła na emeryturę. euforia z wolności gwałtownie minęła, gdy uznała, iż jej emerytura to „grosze”. Przy każdej wizycie słyszeliśmy to samo: „Jak można żyć za te pieniądze?”, „Emeryci w tym kraju są nikim!”. Nie pozostawaliśmy obojętni — kupowaliśmy jej jedzenie, leki, pomagaliśmy w drobiazgach. Ale pewnego dnia, przy herbacie, rzuciła zdanie, które odebrało mowę mojej żonie.

— Synku — powiedziała — przecież wy tak naprawdę mieszkacie w moim mieszkaniu. Może zacznijcie płacić czynsz? Nie dużo, powiedzmy trzy tysiące złotych miesięcznie.

Żona oniemiała. Nie od razu zrozumiała, o co chodzi. Gdy w końcu do niej dotarło, odparła:

— Mamo, mówisz poważnie? Płacimy za twoje rachunki, przywozimy zakupy, twoje życie kosztuje cię o wiele mniej. A ty nam o czynsz?

Na to usłyszeliśmy ultimatum:

— W takim razie zamieńmy się z powrotem! Chcę wrócić do swojego mieszkania!

Zrozumieliśmy: to szantaż. Tępy, bezceremonialny i zupełnie niewdzięczny. Ale teściowa nie spodziewała się, iż mamy już odłożone pieniądze na wkład własny. Wysłuchaliśmy jej w milczeniu, a wieczorem uznaliśmy, iż dłużej tak nie może być.

Po kilku dniach przyszliśmy z tortem — nie po to, by przepraszać, ale w nadziei, iż może jednak zmieni zdanie. ale gdy tylko temat wrócił, usłyszeliśmy:

— No to jak, ustaliliśmy? Czy będziecie się tłoczyć u mnie?

Cierpliwość się skończyła.

— Antonino Romanówno — odparłem spokojnie — tłoczyć się nie będziemy. Odbierasz swoje mieszkanie, a my idziemy własną drogą.

— A gdzie wy znajdziecie pieniądze?

Żona przerwała:

— Znajdziemy. To już nie twój problem. Tylko pamiętaj, mamo, sama tego chciałaś. Pragnęłaś pustki w trzypokojowym — to ją będziesz miała.

Wszystko potoczyło się szybko. ZnajomWyjechaliśmy stamtąd bez żalu, wiedząc, iż czasem choćby rodzina musi nauczyć się cenić to, co ma, zanim straci to na zawsze.

Idź do oryginalnego materiału