**Dziennik osobisty**
Ciepła, aromatyczna zupa. Kacper wróci z pracy, a my w końcu zjemy rodzinną kolację.
Pokrywka garnka cicho zadźwięczała o blat. Wyłączyłam gaz i zmęczonym uśmiechem spojrzałam na swoje odbicie w szafce kuchennej.
Do kuchni weszła teściowa, Danuta Marecka, nie kryjąc swojej obecności. Poruszała się po moim małym mieszkaniu jak gospodyni na inspekcji, a jej wzrok przesunął się po mnie z tym znanym, ledwo zauważalnym lekceważeniem.
 Co to ma być?
 Zupa. Gorąca.  
Bez pozwolenia wzięła chochlę, nabrała trochę, podniosła do ust. Jej twarz wykrzywiła się, jakby skosztowała trucizny. Zastygłam, już wiedząc, co nastąpi.
 To  dobierała słowa, patrząc na mnie z nieskrywaną odrazą.  To się nie nadaje do jedzenia. Woda. Pustka w smaku.  
Sekunda. I odwróciła się, wylewając wszystko z garnka do zlewu.
Rosół, mięso, warzywa wszystko, na co poświęciłam ostatnią godzinę po pracy, zniknęło w wirze wody.
Patrzyłam na pusty garnek. Potem na nią.
Nie przejmuj się powiedziała pobłażliwie, klepiąc mnie po ramieniu. Ten gest sprawił, iż zrobiło mi się jeszcze gorzej. Nauczę cię gotować. Dla mojego syna.
W tej chwili do kuchni zajrzał Kacper, przyciągnięty hałasem. Zobaczył pusty garnek, rozpryski przy zlewie i napiętą twarz matki.
Mamo, co się stało? Aniu, co jest?
Nic, synku Danuta Marecka przejęła inicjatywę. Ania się trochę zmęczyła, postanowiła nas nakarmić półproduktami. Ale ja jestem, wszystko naprawię. Zaraz ugotuję prawdziwą kolację.
Kacper spojrzał na mnie. W jego oczach nie było wsparcia. Tylko zmęczone, wyćwiczone latami błaganie proszę, tylko nie zaczynaj.
Wyrósł pod tym ciśnieniem, dla niego awantura była gorsza niż upokorzenie. I nie zaczęłam. W milczeniu wzięłam gąbkę i zaczęłam wycierać zlew.
Moja słabość polegała na tym na pragnieniu zachowania kruchego spokoju dla mężczyzny, który panicznie bał się konfliktów z matką.
O, patrz już komenderowała teściowa, zaglądając do lodówki. Mięso trzeba brać inne. I zasmażkę robić inaczej.
Mówiła, a ja nie słyszałam słów.
Czułam tylko, jak jej głos, jej obecność wypycha mnie z mojej własnej kuchni, z mojego życia. Nie tylko wylała zupę. Pokazała mi moje miejsce.
Pięcioletni Staś, nasz syn, wbiegł do kuchni i przytulił się do mojej nogi.
Mamo, jestem głodny.
Zaraz babcia przygotuje odpowiedziała za mnie Danuta Marecka, nie odwracając się. Babcia zrobi smacznie. Nie to, co niektóre.
Pochyliłam się do syna i objęłam go. Jego małe rączki otoczyły moją szyję i tylko to powstrzymało mnie od krzyku.
Patrzyłam na plecy teściowej, która już z zawodową wprawą kroiła warzywa moimi nożami, i nie myślałam o złości.
Nie. Myślałam o tym, iż niektóre lekcje trzeba przyswoić bardzo wyraźnie. Zwłaszcza jak uczyć innych.
Lekcje zaczęły się już następnego dnia. Danuta Marecka, która wcześniej przychodziła dwa razy w tygodniu, teraz pojawiała się codziennie.
Jej pomoc zamieniła się w totalną kontrolę. Przestawiła wszystko w szafkach, wyrzuciła moje ulubione przyprawy. Wieczorem postanowiłam porozmawiać z Kacprem.
Czekałam, aż Staś zaśnie, i podeszłam do męża, który siedział z laptopem.
Kacprze, musimy porozmawiać o twojej mamie.
Aniu, proszę, padam ze zmęczenia choćby nie podniósł głowy. Co znowu jest nie tak? Ona przecież pomaga.
Ona nie pomaga. Ona wypiera mnie z domu. Wszystko robi po swojemu.
Ona po prostu dba, żebyśmy dobrze jedli. Tak ma w zwyczaju. Czy naprawdę trudno powiedzieć dziękuję? przetarł skronie. Wiesz, iż z nią się kłócić nie ma sensu. Łatwiej się zgodzić.
Łatwiej. To było jego życiowe credo w relacjach z matką.
Moja następna próba była jeszcze żałośniejsza. Postanowiłam porozmawiać z nią wprost.
Danuto Marecka, jestem bardzo wdzięczna za troskę, ale chciałabym samodzielnie prowadzić gospodarstwo.
Spojrzała na mnie, a w jej oczach pojawił się triumfalny blask. Głośno, z przesadą westchnęła:
Wiedziałam! Przeszkadzam! Wybacz, Aniu, iż się wtrącam. Stara głupia, chciałam dobrze. Dla wnuka się starałam, dla Stasia
Teatralnie chwyciła swoją torbę. Kacper, który wyszedł z pokoju, zobaczył właśnie finał tej sceny. Jego twarz stężała.
Ania, co ty, wyrzucasz moją matkę?
Znowu przegrałam. I tym razem wyglądałam jak prawdziwy potwór.
Nacisk narastał. Teraz krytykowała nie tylko jedzenie, ale i moje metody wychowania Stasia. Jestem zbyt miękka. Pozwalam mu oglądać bajki. Źle go ubieram.
A przy tym sama podsuwała mu czekoladki, których nie może jeść przez alergię.
To nasz sekret szeptała wnukowi. Mamie nie mów, ona jest surowa.
W nocy, gdy wszyscy spali, siadałam do laptopa. To była moja przystań. Mój mały świat.
Pracowałam jako freelancerka zajmowałam się projektowaniem interfejsów. Kacper uważał to za moje hobby, zabawę, i nie interesował się tym.
A dla mnie to była jedyna przestrzeń, gdzie coś decydowałam sama. Gdzie moja wiedza i zdanie miały wagę.
Kropka nadeszła w czwartek. Staś obudził się z lekkim kaszlem. Zadzwoniłam do lekarza, dostałam zalecenia, zostawiłam syna w domu.
Danuta Marecka oczywiście natychmiast przybiegła ratować wnuka.
Musiałam gwałtownie wyjść do apteki po syrop. Błagałam ją, żeby nic nie robiła do mojego powrotu.
Tylko herbatę z malinami, dobrze? Nic więcej.
Oczywiście, oczywiście. Idź. Matka wie lepiej.
Wróciłam po czterdziestu minutach. W mieszkaniu unosił się ostry zapach kamfory i octu. Rzuciłam się do pokoju dziecięcego.
Staś leżał w łóżku, oddychał ciężko, jego twarz była pokryta















