**Dziennik osobisty**
Świeżo upieczona teściowa wylała mój zupę, mówiąc: „Nauczę cię gotować”. Ale to ja ostatecznie nauczyłam ją żyć według rozkładu dnia w domu opieki, który sama kupiłam.
Pokrywka garnka cicho zadźwięczała o blat. Wyłączyłam palnik i zmęczona uśmiechnęłam się do swojego odbicia w kuchennej szafce.
Gorąca, esencjonalna zupa. Krzysiek wróci z pracy – i w końcu zjemy razem kolację.
Do kuchni, nie kryjąc się, weszła teściowa, Barbara Stanisławowa. Poruszała się po moim maleńkim mieszkaniu jak gospodyni na inspekcji, a jej wzrok prześlizgnął się po mnie z tym znanym, ledwo dostrzegalnym lekceważeniem.
— Co to ma być?
— Zupa. Gorąca.
Bez pozwolenia wzięła chochlę, nabrała trochę, podniosła do ust. Jej twarz wykrzywiła się, jakby skosztowała trucizny. Zastygłam, już wiedząc, co nastąpi.
— To… — dobierała słowa, patrząc na mnie z nieukrywaną odrazą. — Nie da się tego jeść. Woda. Pusta w smaku.
Sekunda. I odwróciła się, wylewając wszystko z garnka do zlewu.
Rosół, mięso, warzywa – wszystko, na co poświęciłam ostatnią godzinę po pracy, zniknęło w wirze wody.
Patrzyłam na pusty garnek. Potem – na nią.
— Nie przejmuj się, — poklepała mnie po ramieniu z wyższością. Ten gest sprawił, iż zrobiło mi się jeszcze gorzej. — Nauczę cię gotować. Dla mojego syna.
W tej chwili do kuchni zajrzał Krzysiek, przyciągnięty hałasem. Zobaczył pusty garnek, rozbryzgi przy zlewie i napiętą twarz matki.
— Mamo, co się stało? Aniu, co jest?
— Nic, synku, — Barbara Stanisławowa przejęła inicjatywę. — Ania trochę się zmęczyła, chciała nas nakarmić półproduktami. Ale ja tu jestem, wszystko naprawię. Zaraz ugotuję prawdziwą kolację.
Krzysiek spojrzał na mnie. W jego oczach nie było wsparcia. Tylko zmęczone, wyuczone przez lata błaganie – „proszę, tylko nie zaczynaj”.
Wyrósł pod tym naciskiem, dla niego awantura była gorsza niż upokorzenie. I nie zaczęłam. W milczeniu wzięłam gąbkę i zaczęłam wycierać zlew.
Moja słabość polegała na pragnieniu zachowania kruchego spokoju dla męża, który panicznie bał się konfliktów z matką.
— Patrz, — komenderowała już teściowa, zaglądając do lodówki. — Mięso trzeba brać inne. I zasmażkę robić inaczej.
Mówiła, a ja nie słyszałam słów.
Czułam tylko, jak jej głos, jej obecność wypycha mnie z mojej własnej kuchni, z mojego życia. Nie tylko wylała zupę. Pokazała mi moje miejsce.
Pięciolet