Teściowa wkracza w moje życie: czuję bezsilność i nie mogę nic zrobić

newskey24.com 8 godzin temu

Teściowa wkracza w moje życie: już nie mam siły, ale i nic nie mogę zrobić

Gdybym wiedziała, co mnie czeka, nigdy bym się na to nie zgodziła. Ale pięć lat temu, kiedy razem z Krzysztofem szukaliśmy mieszkania, uparł się: „Kupmy tu, obok mamy. Zawsze pod ręką — pomoże, dopilnuje, jak co. To złota kobieta”. Kupiliśmy. Ona na szóstym piętrze, my na trzecim. Ja, naiwna, myślałam, iż bliskość wyjdzie nam na dobre. A wyszło — na łzy.

Na początku było spokojnie. Teściowa wpadała czasem — posiedzieć z dzieckiem, przynieść pierogi. Nie protestowałam. Wręcz przeciwnie, starałam się być uprzejma, wdzięczna, niemal przyjacielska. Ale gwałtownie sytuacja wymknęła się spod kontroli. Zwłaszcza gdy zaczęliśmy wyjeżdżać na weekendy pod Warszawę albo nad jezioro. Zostawialiśmy jej klucze — „żeby podlała kwiatki”. Teraz myślę, iż to był mój największy błąd.

Ledwo wyjdziemy z klatki — a ona już u nas. I nie tylko podlewa, ale urządza prawdziwą „inwentaryzację”. Wdziera się w nasze życie bez cienia skrupułów. Wracam do domu i nie poznaję własnych czterech kątów. Pościel leży w szufladzie razem ze skarpetkami. Połowa ubrań walają się na podłodze z karteczką „do wyrzucenia”. Reszta — już wiruje w pralce. Choć u mnie nigdy nie zalega brud!

W kuchni — także armagedon. Naczynia poustawiane po nowemu. Tam, gdzie stały kubki — teraz garnki. Gdzie była sól — teraz cukier. Tydzień chodzę i szukam, przeklinając pod nosem. A najboleśniejsze — zabawki córki. Teściowa uznała, iż i tu trzeba „zaprowadzić porządek”. Wszystko ląduje na środku pokoju, połowa w śmietniku — „stare, zakurzone, do niczego”. Że Zosia codziennie zasypiała przytulając tego pluszowego misia? Nieistotne. Ona zdecydowała — i koniec.

Moje kwiatki, te, które miała „pielęgnować”, toną w wodzie. Za to paprotki — wysuszone i oskubane. „Chore liście trzeba usunąć”, oznajmia. Tylko dlaczego potem wszystkie lądowały w koszu?

A moja kosmetyczka? To już osobna historia. Nie dość, iż grzebie — to jeszcze korzysta! Moje perfumy, kremy, lakiery, a choćby pilnik znikają w jej torebce. Jakby to była wspólna własność. „Przecież jesteśmy rodziną, po co się dzielić?” Kupuję wszystko w dwóch egzemplarzach, bo inaczej zostaję bez niczego.

Próbowałam rozmawiać. Prosiłam grzecznie: „Niech pani nie rusza naszych rzeczy, wystarczy podlać kwiaty”. W odpowiedzi — albo milczenie, albo zdanie w stylu: „Ja przecież chcę dobrze”. Za każdym razem to samo. Jakbym we własnym mieszkaniu była gościem.

Mówiłam mężowi. Płakałam, błagałam, tłumaczyłam. Ale Krzysiek bierze jej stronę. „Mama ma słabe serce. Nie możesz jej denerwować. Wytrzymaj, ona przecież chce jak najlepiej”. Tylko iż nikt nie myśli o mojej wytrzymałości. Uważa, iż się czepiam. Że jego mama po prostu pomaga.

Nie wiem już, co robić. W środku gotuje się we mnie złość. Krzyczeć nie potrafię, wychowanie nie pozwala. I nie chcę schodzić do poziomu chamstwa. Ale duszenie tego w sobie — przekracza moje siły. Boję się, iż pewnego dnia eksploduję. Nie wytrzymam. A wtedy konsekwencje będą zupełnie inne — dla rodziny, dla związku.

Jestem zmęczona. Do bólu. To nie „złota teściowa”, tylko władcza, natrętna i bezceremonialna kobieta, której nie mogę powiedzieć „wynocha” — bo mąż nie zrozumie. Bo jest blisko, bo „tak jest wygodniej”.

Ale mnie już nie jest wygodnie. Boję się wracać do domu. Bo za każdym razem nie wiem, co zastanę — i co zniknęło.

Co robić? Dalej znosić? Czy mimo protestów męża w końcu krzyknąć: „Dość!” i odzyskać prawo do własnego kąta?..

Idź do oryginalnego materiału