Teściowa uwielbiała swoje córki przez całe życie. Teraz na starość to ja muszę się nią opiekować.

newsempire24.com 1 tydzień temu

Teściowa przez całe życie uwielbiała swoje córki. A teraz, na starość, to ja mam się nią zajmować.

Moja teściowa ma troje dzieci. Mojego męża, Wojtka, urodziła jako ostatniego. I wygląda na to, iż dla niej zawsze był tym zbędnym. Całe jej uwielbienie dostawały dwie starsze córki — Kinga i Sylwia. Pomagała im we wszystkim: w remontach, z dziećmi, w zakupach, w spłatach długów. A nas z Wojtkiem jakby wcale nie było.

Przez osiem lat małżeństwa nie otrzymaliśmy od niej ani grama pomocy. Żadnych prezentów, telefonów, wizyt. Nie zapraszano nas na rodzinne święta, urodziny wnuków, a choćby na jubileusz teściowej. Rozmawiała z nami rzadko i zimno — jeżeli w ogóle miała na to czas.

Gdy urodził się nasz syn, cicho liczyłam, iż może wnuk w końcu przełamie lody. Ale nic z tego. Teściowa choćby nie przyjechała go zobaczyć. Rzuciła tylko przez telefon: „Szkoda, iż nie dziewczynka” — i tyle. Wojtek wtedy bardzo to przeżywał, starał się zrozumieć, co zrobił nie tak. W końcu się pogodził z sytuacją. Polegaliśmy tylko na moich rodzicach. To oni nas wspierali, zabierali wnuka, gdy pracowaliśmy na dwie zmiany, pomagali z zakupami, z moralnym wsparciem, ze wszystkim.

Teściowa dawno stała się dla nas obcą osobą. Życzenia świąteczne wysyłaliśmy SMS-em — i na tym kończyła się nasza relacja. Wydawało się, iż ten rozdział życia jest już zamknięty.

Wszystko się zmieniło, gdy trafiła do szpitala. Lekarze postawili straszną diagnozę — chorobę, która odbiera człowiekowi sprawność i wymaga stałej opieki. Wojtek, gdy tylko się dowiedział, zerwał się z pracy i pojechał do niej, mimo wszystko. Wrócił innym człowiekiem — wściekły, zagubiony, wewnętrznie złamany. Zawsze był dobry, sprawiedliwy, a tu pierwszy raz w życiu wybuchnął krzykiem.

Okazało się, iż po wypisie matka potrzebuje całodobowej opieki. Jej córki gwałtownie zwołały „naradę rodzinną” — i uznały, iż to my z Wojtkiem powinniśmy się tym zająć. Bo jedna ma małe dziecko, druga — dom pod Warszawą i jej nie po drodze do stolicy. Ani słowa o tym, iż my też pracujemy, iż mamy swoje dziecko, iż nigdy nie byliśmy blisko z teściową.

Propozycja „oddania nam” jej mieszkania brzmiała jak jałmużna. Zwłaszcza iż cały swój majątek teściowa już dawno przepisała na córki. Domek na Mazurach — Kindze. Samochód — Sylwii. W zamian za „wcześniejsze opiekowanie się”, jak to nazwały. A teraz nagle przypomnieli sobie o bracie, który zawsze dostawał ochłapy. Gdy Wojtek odmówił, zaczęli oskarżać go o brak serca, krzyczeć, iż nie zasługuje na nazwisko matki.

A ja po prostu jestem zmęczona. Szkoda mi teściowej, naprawdę. Ale to obca dla mnie osoba. Nie jestem gotowa opiekować się kimś, kto całe życie udawał, iż nas nie ma. Mój mąż nie jest sobą — gryzie go poczucie winy. Ale jaki obowiązek można mieć wobec kogoś, kto całe życie upokarzał cię milczeniem?

Powiedział, iż jeżeli siostry uważają, iż matka zasługuje na opiekę, niech sprzedadzą jej trzypokojowe mieszkanie i zatrudnią profesjonalną opiekunkę. Jest gotów dołożyć się finansowo, ale nie własnym życiem. Bo my mamy swoje życie. Swoje zdrowie. Swoje prawo do spokoju.

Wiem, iż starość to nie radość. Ale dlaczego jej konsekwencje mają ponosić ci, którzy zawsze byli odrzuceni? Gdzie były te „córeczki”, gdy teściowej zrobiło się źle? Dlaczego teraz siedzą z boku, a ja, obca kobieta, mam wszystko rzucić i zostać jej pielęgniarką?

Wiem, iż wielu mnie osądzi. Powiedzą, iż nie wolno zostawiać starszych, iż rodziny się nie wybiera. Ale ta historia jest zbyt skomplikowana. Zbyt wiele w niej bólu, zbyt wiele niesprawiedliwości.

I przede wszystkim — zbyt późno.

Idź do oryginalnego materiału