Teściowa przychodzi, pobawi się z dzieckiem — i odchodzi zadowolona. A ja — gotuj, sprzątaj, uśmiechaj się…

newskey24.com 1 miesiąc temu

Teściowa przychodzi, pobawi się z dzieckiem — i odchodzi zadowolona. A ja — gotuj, sprzątaj, uśmiechaj się…

Gdy przeczytałam artykuł zatytułowany „Nie chcę spędzać weekendów z wnukami”, pomyślałam: toż to moje życie. Temat okazał się boleśnie znajomy — szczególnie dla tych, którzy znaleźli się w roli „gospodyni domowej z maleństwem i teściową u boku”.

Mój synek nie skończył jeszcze roku. Ma jedną babcię — matkę mojego męża, Wandę Stanisławową. Aktorka teatralna na emeryturze, ale z artystycznym zacięciem i dramatyzmem w głosie po dziś dzień. Przy każdej okazji mówi, jak bardzo kocha swego wnuka. „Zawsze jestem blisko, zawsze gotowa pomóc!” — brzmi pięknie, ale rzeczywistość… zupełnie inna.

Po przejściu na wcześniejszą emeryturę zyskała mnóstwo wolnego czasu i niezagospodarowanych dni. I oto przychodzi. Nie po to, by pomóc, nie po to, by zastąpić mnie na parę godzin — ale „w odwiedziny”. Zawsze w weekend, gdy mąż jest w domu. Lubi, by „wszyscy byli razem”. Czasem przyprowadza ze sobą teścia, ale to osobny człowiek, żyje własnym życiem, choćby śpią w oddzielnych pokojach.

I wyobraźcie sobie: malec wrzeszczy, ząbkuje, brzuszek boli, ja cała na nerwach, nie spałam już drugą noc, wyglądam jak cień. A tu słyszę: „Pomoc nadchodzi!” — i ową „pomocą” okazuje się wystrojona Wanda Stanisławowa, z zabawkami i torebką ptysiów. Siada w ulubiony fotel, bierze wnuka na kolana, fotografuje się, całuje, śmieje. Wszystko pięknie, ale ja muszę być nie tylko gościnną gospodynią — muszę ją witać w gorącym, lśniącym, idealnym domu.

Z początku myłam podłogi przed jej przyjściem, piekłam ciasto, gotowałam rosół, robiłam sałatkę. W końcu zrozumiałam: nie dam rady. Przerzuciłam część obowiązków na męża. A on, biedak, po tygodniu pracy marzy tylko o ciszy. ale „mama przyjedzie” — i koniec. Rzuć odpoczynek, wyczyść wannę, zetrzyj kurz, utrzyj dziecku nosek.

Teściowa nigdy nie przyszła, by po prostu rzec: „Odpocznij, ja posiedzę z malcem, idź się połóż”. Nie. Przychodzi się zabawić. Pobawiła się — i poszła. jeżeli znudziło ją to — chwyta torebkę i wychodzi. Czasem nie posiedziała choćby pół godziny. A ja zostaję ze stosem naczyń, zmęczonym dzieckiem i zerową ulgą. Za to sąsiedki potem chwalą: „Oto babcia! Zawsze przy wnuku, taka troskliwa”. Tak, tak… przy wnuku — ale nie przy tym, przy którym trzeba.

Radzono mi: „Nie gotuj. Nie sprzątaj. Niech widzi, jak jest”. Ale spróbujcie, gdy patrzy z dezaprobatą na każdy pyłek, na niedomyty kubek. Mąż też pyta: „No co, nie można mamy przyjąć raz w tygodniu?”

A ja czuję się winna. Jakbym była egoistką. Jakbym nie chciała, by moje dziecko miało babcię. ale czy to pomoc? To teatr miłości — na pokaz. Synuś, wnuczek, rodzina! A potem — do domu, do seriali. Ja zostaję z brudnymi talerzami, nieprzespanymi nocami i zdartymi nerwami.

Prawdziwa pomoc to gdy babcia zabiera wnuka do siebie. Gdy naprawdę daje ci wolny dzień. A nie urządza przedstawienie w twojej kuchni. Tak, nie musi. ale ja też nie jestem służącą, by wydawać przyjęcia co niedzielne popołudnie. Ja — jestem matką. Zmęczoną, niewyspaną, ledwie trzymającą się na nogach. I gdy wszyscy wokół zachwycają się, jaka to cudowna babcia, ja marzę tylko o tym, by choć jednego weekendu nikt nie dzwonił do drzwi z pudełkiem cukierków i słowami: „No, jak tu u was?”

Dziękuję, iż wysłuchaliście…

Idź do oryginalnego materiału