Teściowa całe życie wychwalała swoje córki, a na starość to ja muszę się nią opiekować.

newsempire24.com 5 dni temu

Moja teściowa przez całe życie uwielbiała swoje córki. A teraz to ja mam się nią zajmować na starość.

U mojej teściowej jest troje dzieci. Możego męża, Jacka, urodziła jako ostatniego. I wygląda na to, iż zawsze był dla niej nieważny. Cała jej miłość skupiała się na dwóch starszych córkach – Anicie i Grażynie. Im pomagała we wszystkim: w remoncie, z dziećmi, w zakupach, z długami. A nas z Jackiem praktycznie nie istnieliśmy.

Przez osiem lat małżeństwa nie dostaliśmy od niej choćby odrobiny wsparcia. Żadnych prezentów, telefonów, wizyt. Nie zapraszano nas na rodzinne święta, urodziny wnuków, a choćby na jej własny jubileusz. Gdy do nas mówiła, to krótko i oschle – jeżeli w ogóle miała czas.

Kiedy urodził się nasz syn, w głębi duszy liczyłam, iż może wnuk rozbije ten lód. Ale nic. Teściowa choćby nie przyjechała go zobaczyć. Rzuciła tylko przez telefon: „Szkoda, iż nie dziewczynka” – i tyle. Wtedy Jacek bardzo to przeżył, zastanawiał się, co zrobił źle. W końcu się pogodził z sytuacją. Opieraliśmy się tylko na moich rodzicach. To oni nas wspierali, zabierali wnuka, gdy pracowaliśmy na dwie zmiany, pomagali z zakupami, dodawali nam otuchy, byli przy nas w każdej sprawie.

Teściowa dawno stała się dla nas obcą osobą. Życzenia świąteczne wysyłaliśmy SMS-em – i na tym kończyła się cała nasza relacja. Wydawało się, iż ten rozdział naszego życia jest już dawno zamknięty.

Ale wszystko się zmieniło, gdy trafiła do szpitala. Lekarze postawili straszną diagnozę – chorobę, która odbiera sprawność i wymaga stałej opieki. Jacek, gdy tylko się dowiedział, natychmiast zerwał się z pracy i pojechał do niej, choć choćby nie byliśmy w kontakcie. Wrócił zupełnie innym człowiekiem – wściekłym, zagubionym, wewnętrznie złamanym. Zawsze był dobry i sprawiedliwy, a tu po raz pierwszy w życiu nakrzyczał.

Okazało się, iż po wyjściu ze szpitala matka będzie potrzebować całodobowej opieki. Jej córki gwałtownie zwołały „narodzinowe spotkanie” – i uznały, iż to my z Jackiem powinniśmy się nią zająć. Mówiły, iż jedna ma niemowlaka, a druga dom pod Warszawą i iż jej nie wygodnie dojeżdżać. Ani słowa o tym, iż my też pracujemy, iż mamy swoje dziecko, iż nigdy nie byliśmy blisko z teściową.

Propozycja „oddania nam” jej mieszkania brzmiała jak jałmużna. Zwłaszcza iż cały majątek dawno przepisała na córki. Domek na wsi – dla Anity. Samochód – dla Grażyny. Jak tłumaczyły – „za opiekę”. A teraz nagle przypomniały sobie o bracie, któremu zawsze zostawały ochłapy. Gdy Jacek odmówił, zaczęły go osądzać, krzyczeć, iż nie zasługuje na nazwisko matki.

A ja jestem po prostu zmęczona. Szkoda mi teściowej, naprawdę. Ale to obcy człowiek. Nie chcę opiekować się kimś, kto przez całe życie udawał, iż nas nie ma. Mój mąż teraz nie jest sobą – rozdziera go poczucie obowiązku. Ale jaki obowiązek można mieć wobec kogoś, kto całe życie traktował cię jak powietrze?

Powiedział, iż jeżeli siostry uważają, iż matka zasługuje na opiekę, to niech sprzedadzą jej trzypokojowe mieszkanie i wynajmą profesjonalną opiekunkę. On jest gotów pomóc finansowo, ale nie poświęcić swoje życie. Bo my mamy swoje życie. Swoje zdrowie. Swoje prawo do spokoju.

Wiem, iż starość to nie radość. Ale dlaczego jej konsekwencje mają ponosić ci, którzy zawsze byli odtrącani? Gdzie były te „córeczki”, gdy teściowej zrobiło się słabo? Czemu teraz siedzą z boku, a ja, obca kobieta, mam wszystko rzucić i zostać jej pielęgniarką?

Wiem, iż wielu mnie osądzi. Powiedzą, iż nie wolno zostawiać starszych, iż rodziny się nie wybiera. Ale w tej historii wszystko jest zbyt skomplikowane. Za dużo bólu, za dużo niesprawiedliwości.

I przede wszystkim – za późno.

Idź do oryginalnego materiału