Teściowa całe życie uwielbiała swoje córki, a teraz to ja muszę się nią opiekować na starość.

polregion.pl 1 tydzień temu

Moja teściowa przez całe życie ubóstwiała swoje córki. A teraz to ja muszę się nią zajmować na starość.

Miała troje dzieci. Mojego męża, Jakuba, urodziła jako ostatniego. I wyglądało na to, iż dla niej zawsze był niepotrzebny. Cała jej miłość i uwaga skupiała się na dwóch starszych córkach — Zofii i Katarzynie. Im pomagała zawsze i we wszystkim: w remontach, z dziećmi, z zakupami, z długami. A nas, Jakuba i mnie, jakby w ogóle nie było.

Przez osiem lat małżeństwa nie dostaliśmy od niej choćby odrobiny pomocy. Żadnych prezentów, telefonów, odwiedzin. Nie zapraszano nas na rodzinne uroczystości, urodziny wnuków, a choćby na jej własny jubileusz. Rozmawiała z nami rzadko i oschle — jeżeli w ogóle znalazła na to czas.

Kiedy urodził się nasz syn, w głębi duszy miałam nadzieję, iż może wnuk skruszy jej serce. Nic z tego. choćby nie przyjechała go zobaczyć. Rzuciła tylko przez telefon: „Szkoda, iż nie dziewczynka” — i tyle. Wtedy Jakub bardzo to przeżywał, zastanawiał się, co zrobił źle. W końcu się pogodził z sytuacją. Polegaliśmy tylko na moich rodzicach. To oni nas wspierali, zabierali wnuka, gdy pracowaliśmy na dwie zmiany, pomagali z zakupami, dodawali otuchy, byli przy nas w każdej sprawie.

Teściowa od lat była dla nas kimś obcym. Wysyłaliśmy jej smsy z życzeniami świątecznymi — i na tym nasz kontakt się kończył. Wydawało się, iż ten rozdział naszego życia dawno się zamknął.

Wszystko się zmieniło, gdy trafiła do szpitala. Lekarze postawili straszną diagnozę — chorobę, która odbiera sprawność i wymaga stałej opieki. Jakub, gdy tylko się dowiedział, rzucił wszystko i pojechał do niej, mimo iż nigdy nie była dla niego dobra. Wrócił zupełnie inny — wściekły, zagubiony, złamany w środku. Zawsze był dobrym i sprawiedliwym człowiekiem, a teraz pierwszy raz w życiu wybuchnął krzykiem.

Okazało się, iż po wyjściu ze szpitala matka będzie potrzebowała całodobowej opieki. Jej córki gwałtownie zwołały „narodę rodzinną” i uznały, iż to my z Jakubem powinniśmy się nią zająć. Bo w końcu jedna ma niemowlę, druga — dom pod Warszawą i nie ma jak dojechać do stolicy. Ani słowa o tym, iż my też pracujemy, iż mamy swoje dziecko, iż nigdy nie byliśmy z teściową blisko.

Propozycja „przekazania” nam jej mieszkania brzmiała jak jałmużna. Zwłaszcza iż cały swój majątek dawno przepisała na córki. Domek za miastem — Zofii. Samochód — Katarzynie. W zamian za drobne przysługi, jak to nazwały. A teraz nagle przypomniały sobie o bracie, który zawsze dostawał resztki. Gdy Jakub odmówił, zaczęły oskarżać go o brak serca, krzyczeć, iż nie zasługuje na nazwisko matki.

A ja jestem po prostu zmęczona. Szkoda mi teściowej, naprawdę. Ale to dla mnie obca osoba. Nie jestem gotowa opiekować się kimś, kto całe życie udawał, iż nas nie ma. Mój mąż nie jest już sobą — dręczy go poczucie obowiązku. Ale jaki może być obowiązek wobec kogoś, kto przez całe życie odtrącał cię milczeniem?

Powiedział, iż jeżeli siostry uważają, iż matka zasługuje na opiekę, niech sprzedadą jej trzypokojowe mieszkanie i zatrudnią profesjonalną opiekunkę. On jest gotów pomóc finansowo, ale nie poświęcić swojej wolności. Bo mamy swoje życie. Swoje zdrowie. Swoje prawo do spokoju.

Rozumiem, iż starość to nie radość. Ale dlaczego jej konsekwencje mają ponosić ci, których zawsze odrzucano? Gdzie były te „ukochane córeczki”, gdy matce zrobiło się źle? Dlaczego teraz siedzą z boku, podczas gdy ja, obca kobieta, mam rzucić wszystko i zostać jej pielęgniarką?

Wiem — wielu będzie nas oceniać. Powiedzą, iż nie wolno porzucać starszych, iż rodziny się nie wybiera. Ale w tej historii wszystko jest zbyt skomplikowane. Zbyt wiele bólu, zbyt wiele niesprawiedliwości.

I przede wszystkim — zbyt późno.

Idź do oryginalnego materiału